maja 30, 2014

(294) Od Wiedźmina do Przypadka... - wywiad z Jackiem Getnerem 2/2

No to zapraszam na drugą część wywiadu z p. Jackiem Getnerem :) 

Książki - inna rzeczywistość: Pana książki niektórych urzekają swoją prostotą, a niektórych zniechęcają... Jak Pan się do tego odniesie?

Jacek Getner: Prostota, czy może raczej pewna komunikatywność, jest moim założeniem twórczym. Nawet w okresie czysto poetyckim nie pisywałem utworów, których treść byłaby zrozumiała jedynie dla grona znajomych, ewentualnie wiernych fanów. Takie pisanie uważam za stratę czasu. Piszę żeby wyrazić, co mi w duszy gra lecz piszę nie sam dla siebie ale dla czytelnika. Żeby móc się z nim najłatwiej skomunikować nie “udziwniam” swojego pisania tylko po to, żeby zostać uznany za bardziej finezyjnego.
A w polskim pisarstwie po 90 roku dominowała moda na rzeczy ciężkie, trudne, mało zrozumiałe. Ba, miałem wrażenie, że większość krytyki i twórców myśli, że jeśli napiszę się rzecz lekką, to nikt nie weźmie takiej rzeczy na serio, jako niepoważnej. I jeśli chce się napisać coś ważnego, to musi być to ciężkie i odpowiednio udziwnione.
Natomiast moim ideałem pisania jest tu trochę Gabriela Zapolska i jej „Moralność pani Dulskiej”. Sztuka lekka, można by ją posądzić o farsowość a ile ważnych, uniwersalnych i ponadczasowych spostrzeżeń jest w niej zawartych.

KiRZ: Ma Pan sprecyzowane plany pisarskie na najbliższe lata? Pomijając dokończenie serii o Panu Przypadku. Czy kształtują się w Pana głowie nowe pomysły, które w przyszłości mają ujrzeć światło dzienne?

Co i raz przychodzą mi do głowy różne pomysły pisarskie. Przychodzą mimowolnie, bo wiem, że w najbliższym czasie będę się musiał skoncentrować na Przypadku. Nie przeganiam ich z głowy ale też nie szukam. Te, które są, gdzieś notuje, żeby nie umknęły. Odkurzę je, gdy seria o panu Przypadku dobiegnie końca. Lub gdy ewentualnie odniesie taki sukces, że będę mógł zrezygnować z czysto zarobkowego rozpisywania cudzych pomysłów w postaci scenariuszy telewizyjnych. Chyba jednak zacznę wtedy od tych pomysłów, które już jakoś są, przynajmniej w części napisane. Będzie to w pierwszej kolejności, wspomniana przez mnie wcześniej, „Klinika Dobrej Śmierci”.

KiRZ: Jak zaczęła się Pana przygoda z Wiedźminem i jak przebiegała? A przede wszystkim czy Wiedźmin znajduje w Pana sercu jakieś szczególne miejsce?"

J.G.: Moja przygoda z ‘Wiedźminem” zaczęła się w zasadzie tak jak wszystkie moje prace zarobkowe. Wysłałem swoje CV do producenta, zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną, podczas której dano mi do napisania na szybko jedną scenę. Potem już w domu, dostałem na spokojnie do rozpisania dwie kolejne. A miesiąc później dołączyłem do zespołu piszącego.
Samą pracę przy projekcie wspominam jaką wspaniałą przygodę na nieznanej dla mnie ziemi. Nigdy nie grywałem i nie grywam w gry komputerowe, nie jestem również fanem fantastyki. Naturalnie, zanim zacząłem pracować przeczytałem sobie całą sagę wiedźmińską. Ale mimo tego wszystko było dla mnie zupełnie nowe i niezwykle interesujące. Było to niezwykłe przeżycie warsztatowe, doskonalące zarówno konstrukcję jak i sam dialog. Jak powiedział jeden z moich kolegów scenarzystów wiedźminowych: „Każde zdanie, które piszemy musi być jak trailer amerykańskiego filmu. Tak samo zaciekawiać i tak samo nic nie znaczyć”. I tak właśnie było, zawsze musieliśmy mieć w głowie, że odbiorca/gracz może dojść do danego momentu różnymi ścieżkami. A więc zdania musiały być z jednej strony enigmatyczne jak i zaciekawiające, trochę zawieszające.
Ta praca zajmuje dość szczególne miejsce nie tyle w moim sercu, choć wspominam pracę przy niej bardzo ciepło, głównie ze względu na poznanych tam ludzi, ile w całej mojej karierze zawodowej. Wątpliwe bowiem, żeby kiedyś było mi dane pracować jeszcze przy jakiejś innej polskiej superprodukcji na skalę światową. Choć oczywiście wszystko się może zdarzyć.

KiRZ: Wielu ludzi chce pisać... gonią za marzeniami o wydaniu własnej książki. Jaką miałby Pan dla nich radę? Co według Pana jest kluczem do sukcesu? "

J.G.: Nie wiem, czy jestem dobrym adresatem takiego pytania, bo sam jeszcze jestem spory kawałek od takiego sukcesu. Ale gdybym miał się pokusić o ogólniejszą refleksję to takiego jednego uniwersalnego klucza raczej nie ma. Zresztą ten sukces może mieć dwa imiona, szczególnie w Polsce. U nas zwykle czymś zupełnie innym jest uznanie krytyków a czymś innym czytelników. Wprawdzie z rzadka udaje się zawodowej krytyce wypromować sporą poczytność książki, ale jest to zwykle jednorazowy sukces. I czytelnicy nie nabierają się ponownie na medialną gwiazdę a nakłady kolejnych jej książek są dużo niższe niż pierwszej. Tu przykładem takiego sukcesu są Piątek, Witkowski czy Kuczok. Ich sposobem na sukces jest chwycenie się medialnie nośnego tematu, uzależnienia od narkotyków, historii o gejach czy toksycznej rodzinie. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów Witkowski, był już gotów zarzucić myśli o pisaniu, bo brakło mu sukcesów i dopiero „Lubiewo” pozwoliło mu na bycie pisarzem. I oczywiście można w ten sposób iść do sukcesu, bo takich tematów które chętnie będą wałkowane przez media jest mnóstwo. Ale to trochę droga na skróty, która, moim zdaniem, prowadzi donikąd. A w każdym razie nie pozwala się utrzymywać z pisania jako takiego, choć dzięki znanemu nazwisku daje możliwość zarabiania na „około pisarskich fuchach”, wieczorach autorskich, twórczych stypendiach itp.
Drugą drogą do sukcesu jest stawianie na czytelników. Ja sam tak robię i mam nadzieję, że dzięki temu kiedyś uda mi się odnieść sukces mierzony przede wszystkim nie uznaniem krytyki ale wysokością nakładu. To droga trudna i niełatwo mi ją polecać. Na uznanie czytelników zapracowuje się zwykle długo choć zazwyczaj jest ono dużo trwalsze niż medialny poklask. Żeby je zyskać trzeba, moim zdaniem, cały czas konsekwentnie być sobą w tym pisaniu i nie ulegać pokusie napisania czegoś tylko dlatego, że wie się iż „media” to kupią a krytycy wcisną jakąś nagrodę. Należy myśleć przede wszystkim o czytelnikach. Czy historia, którą im się opowiada jest ciekawa? I czy oczywiście jest w niej coś, poza samą historią. Coś, co ma szansę pozostać w czytelnikach na dłużej po lekturze. Ja sam staram się tak pisać i choć wiem, że nie zawsze osiągam dokładnie taki efekt, jak zamierzałem, to wierzę, że moje próby zaprzyjaźnienia się z czytelnikami przyniosą rezultaty.

Książki - inna rzeczywistość: Bardzo dziękuję za wyczerpujące odpowiedzi na moje pytanie. 

Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz