marca 29, 2016

(467) Recenzje filmowe: Demon

(467) Recenzje filmowe: Demon
Tytuł: Demon
Reżyser: Marcin Wrona
Obsada: Itay Tiran, Agnieszka Żulewska, Tomasz Schuchardt, Andrzej Grabowski

"Demon" to film, który chciałam obejrzeć odkąd tylko po raz pierwszy zobaczyłam jego zwiastun... co więcej chciałam się na ten film wybrać do kina, ale w rezultacie tego nie zrobiłam. Był przedstawiany w zapowiedziach jako rewelacyjny polski film i chociaż się z tą opinią nie zgadzam... to muszę przyznać, że to dobry... mroczny film z naprawdę dobrymi zdjęciami. 

Głównym bohaterem filmu Wrony jest Piotr (Itay Tiran) przez przyjaciół nazywany Pytonem. Przyjeżdża z Anglii do Polski na ślub z piękną Żanetą. Mają zamieszkać w domu otrzymanym jako prezent ślubny od ojca Żanety... niestety Pyton na krótko przed ślubem znajduje obok posesji ludzkie szczątki i to burzy jego spokój, a potem także spokojny sen Żanety. Po tym odkryciu Pyton traci przytomność, a kiedy ją odzyskuje jego znaleziska nie ma, a on sam ma w pamięci lukę. Rozpoczyna się ślub, a po nim huczne wesele... goście zaczynają jednak zauważać, że z panem młodym dzieje się coś niedobrego. 

"Demon" to film oparty na kontrastach. Z jednej strony mamy huczne weselisko na którym zabawa toczy się w najlepsze, a z drugiej ciemny dom w którym rodzina Żanety ukrywa pana młodego, aby goście nie połapali się o co chodzi... w końcu dość niespotykanym widokiem jest Anglik - pan młody, który nagle zaczyna przemawiać w języku jidysz. Film Wrony to cała gama postaci - starszy profesor z którego zdaniem ludzie się nie liczą, a jednak tylko on dostrzega prawdę. Ksiądz, który gdy zauważa, że pan młody został opętany... zaczyna śpieszyć się na plebanię. Lekarz, który rzekomo od lat nie sięga po alkohol, a który po kryjomu cały czas pije... wreszcie ojciec pani młodej próbujący ratować wesele, kiedy sytuacja zaczyna wymykać mu się spod kontroli. I Żaneta... nieszczęśliwa, zrozpaczona, przegrana na własnym weselu. 

Film Marcina Wrony nie jest produkcją, która rzuciła mnie na kolana, ale bez wątpienia jest produkcją , którą oglądałam z dużym zaciekawieniem. Marcin Wrona jako kolejny próbuje zmierzyć się z aspektem odpowiedzialności Polaków za los Żydów - robi to w sposób niekonwencjonalny. "Demon" staje się filmem z jednej strony niepokojącym (ciemność, niedopowiedzenia), a z drugiej strony dość lekkim i zabawnym (wesele, przemowy, tańce). Z tego wszystkiego wychodzi intrygujący obraz, który zaczyna się i kończy tą samą sceną... (no może prawie tą samą) co jest podsumowaniem wszystkiego. Nieoczywisty koniec, nieoczywista fabuła. Nieoczywisty film... "Demon" nie zachwyca obsadą, fabułą - zachwycić może nieoczywistością w nim ukrytą. 

Moja ocena: 4+/5

Za możliwość obejrzenia "Demona" dziękuję empik.com!

marca 28, 2016

(466) Podróże z owocem granatu

(466) Podróże z owocem granatu
Tytuł: Podróże z owocem granatu
Autor: Sue Monk Kidd & Ann Kidd Taylor
Wydawnictwo Literackie
Stron 305

"Dlaczego nadciągająca menopauza  wydaje się tak doniosła i smutna?... Wiem jedynie, że jest coś niepokojącego w tym, że pewne drzwi zamykają się już dla mnie na zawsze. Ogarnia mnie żal nad moim zmieniającym się ciałem, wyglądem, powolnym końcem macierzyństwa."

Sue Monk Kidd & Ann Kidd Taylor, "Podróże z owocem granatu"

"Podróże z owocem granatu" to najbardziej osobista książka autorki bestsellerowych książek: "Czarne skrzydła", "Sekretne życie pszczół" i "Opactwo świętego grzechu". "Czarne skrzydła" i "Sekretne życie pszczół" to powieści, które ogromnie mi się spodobały. Niestety nie miałam jeszcze okazji przeczytać "Opactwa...". Po kolejnym spotkaniu z twórczością pani Kidd jestem jednak pewna, że to szybko się zmieni. "Podróże z owocem" to książka napisana w duecie - matki i córki - Sue Monk Kidd i Ann Kidd Taylor. Dwóch kobiet znajdujących się na przeciwnych biegunach życiach. Nie chcę się dzisiaj skupiać na doszukiwaniu się wad w ich książce... chcę skupić się na emocjach, wrażeniach, tym jak ważna i wartościowa ta książka jest. Chcę pochylić się nad jej szczerością, prostotą i tym jak bardzo ujmującą pozycją jest. Chcę się skupić na jej prawdziwości. 

"Podróże z owocem granatu" to powieść oparta na dziennikach i wspomnieniach z podróży, które odbyły w swoim towarzystwie autorki - jako matka i córka. Zebrane w całość po latach, wspólnymi siłami pokazują drogę jaką musiały przebyć w poszukiwaniu siebie i swojej życiowej drogi. Jak długa była droga ku odnalezieniu przez nich satysfakcji z życia. Wspólne dzieło matki i córki jest pozycją niezwykle szczerą, a przez to także niezwykle prawdziwą. Odkrywają w niej swoje obawy, niepokoje, to co je przez lata dręczyło. Podróż w ich książce jest symbolem podróży w głąb siebie, zmierzenia się z lękami i największymi obawami. Ta podróż jest także symbolem wewnętrznej przemiany, pogoni za marzeniami. Oprócz znaczenia symbolicznego nie brak jednak w tym dziele widoków ze słonecznej Grecji czy z Francji. 

Historia opowiedziana w tej książce zaczyna się, gdy Sue i Ann wyruszają w podróż do Grecji (1998 rok). Podróż sentymentalną, podróż, która ma za zadanie przełamać bariery. Sue lada chwila skończy pięćdziesiąt lat i zacznie zmagać się z problemem menopauzy. Z dnia na dzień zaczyna zauważać jak kruche jest życie, że starzeje się, a w jej ciele zachodzą zmiany nad którymi nie może zapanować. Sue zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że teraz jej historia zamiast toczenia się... zaczyna się staczać w dół. Sue marzy o zostaniu powieściopisarką, ale zdaje sobie sprawę z tego, że jej pragnienia są bardzo odległe... W jej głowie powoli po wielu doświadczeniach zaczyna się krystalizować obraz powieści, która pod koniec przybierze tytuł "Sekretne życie pszczół" - nim to się jednak stanie Sue Monk Kidd będzie musiała przejść długą drogę, aby pogodzić się ze swoim ciałem, duszą, twórczością i drogą, która została jej do przebycia. Dodatkowo będzie musiała postarać się odnowić (a może dopiero stworzyć?) więź z córką opartą na wzajemnym zaufaniu, otwartości.

Ann Kidd Taylor podczas pierwszej wspólnej wyprawy do Grecji ma dwadzieścia dwa lata i stoi na rozdrożu dróg. Jej plan na życie nie wypalił, a ona na każdym kroku spotyka się z kolejnymi rozczarowaniami i przeciwnościami losu. Jest młoda i nie rozumie jeszcze, że te wszystkie przykre doświadczenia są potrzebne, aby odnalazła siebie i swoją własną ścieżkę życiową - aby opracować plan. Kolejny, niepewny, może nieidealny... ale swój i dający satysfakcję podczas jego realizacji. Brak decyzji dającej satysfakcję, zachwianie marzeń i tego czego była pewna powoduje u Anny zachwianie jej całej osobowości i powoduje, że staje się postacią bardzo niepewną własnej wartości. Ann zaczyna mieć depresję i bardzo się tego wstydzi. Nie chce okazać słabości swojej mamie... Poszukuje własnej drogi zapominając o tym, że podczas tych poszukiwań zawsze może polegać na swojej rodzinie. Przypomni sobie jednak o tym na czas.

Tytuł powieści pań Kidd nie jest oczywiście przypadkowy. Tytułowy granat jest ściśle powiązany z historią autorek, a zarazem głównych bohaterek tej powieści. Relacja Sue z Ann pod wieloma względami przypomina sytuację Demeter i Persefony z mitów greckich. Kiedy Persefona zostaje porwana do Królestwa Ciemności przez Hadesa Demeter pogrąża się w żałobie... Bogini płodów rolnych zaczyna je zaniedbywać, a przez to ludzie cierpią głód. Zeus postanawia interweniować i każe zwrócić matce Persefonę. Przebiegły Hades doprowadza jednak do sytuacji w której Persefona zjada kilka ziarenek granatu, które na zawsze wiążą ją z królestwem Hadesa. Od tego momentu Persefona zostaje oddana Demeter, ale musi wracać każdego roku na okres trzech miesięcy do Hadesa. Choć Demeter odzyskuje Persefonę zdaje sobie sprawę z tego, że jej córka już nie jest taka sama. Dojrzała, stała się kobietą. 

Sue i Ann znajdują się na rozdrożach, w trudnej dla siebie sytuacji. Początkowo jednak nie potrafią znaleźć wspólnej nici porozumienia... żyją, podróżują obok siebie, ale nie ze sobą. Komentują zabytki, cieszą się chwilami w restauracji, ale tak naprawdę obie są zajęte własnymi problemami. Trudno im otworzyć się między sobą nawzajem. A nawet kiedy to się w końcu dzieje... to nie rozwiązuje ich problemów. To długa droga, naznaczona przeszkodami i "Podróże z owocem granatu" są właśnie zapisem tej drogi. Od pierwszej wycieczki do Grecji przez dzień, kiedy Sue Monk Kidd skończyła pisać "Sekretne życie pszczół" po dzień, kiedy matka i córka skończyła pracę nad wspólną książką. Tym co najbardziej uderza mnie w tej pozycji jest jej niesamowita szczerość, a z drugiej strony swego rodzaju pewien dystans z którym odnoszą się autorki do czytelnika. To historia ich podróży w głąb siebie, która opowiada o tym momencie trudnym dla ich obu... bez wątpienia o jednym z wielu trudnych momentów. Panie Kidd nie pozwalają wejść czytelnikowi z buciorami do ich życia - piszą o swoich pragnieniach, problemach, zmartwieniach, o przemianach jakie w nich zaszły podczas ich wspólnych podróży... szczególnie do Grecji. Robią to w sposób niezwykle piękny i przejmujący! Jestem oczarowana... 

"Podróże z owocem granatu" oprócz tego, że zachwyciły mnie językiem jakim zostały napisane i swoją szczerością zmusiły mnie do refleksji i zatrzymania się. Pozwoliły zrozumieć innych ludzi. W szczególności moją Mamę. Dzieło Sue i Ann to piękna i przejmująca opowieść o dojrzewaniu i poszukiwaniu własnej drogi. Obraz relacji matki i córki przedstawiony przez nie i ich językiem - językiem barwnym i chyba niepowtarzalnym. Sue i Ann nie boją się mówić o sprawach trudnych... także takich jak wiara. Nie można jednak zapomnieć o podróżniczych walorach tej książki. Bowiem wraz z autorkami czytelnik może wybrać się w wycieczkę pełną pięknych zabytków i historii. "Podróże z owocem granatu" są dla mnie powieścią dodatkowo ważną przez fakt, że znam "Sekretne życie pszczół", jednak "Podróże..." bez problemu mogą zdać się pretekstem do pierwszego spotkania z twórczością Kidd. Są piękne, wzruszające i napisane z gracją... a fakt, że cała historia w nich przedstawiona jest historią prawdziwą ogromnie na mnie podczas lektury oddziaływała. To nie jest książka o której po przeczytaniu prędko się zapomina... To pozycja do analizowania, wertowania, powracania. Pozycja oczarowująca, a przy tym niezwykle prosta i klimatyczna. Historia matki i córki ujęła mnie w tak dużym stopniu, że... liczy się tak naprawdę tylko to. "Podróże z owocem granatu" polecam i matkom, i córkom... w każdym wieku. Ta niezwykle mądra powieść oczaruje niejednego... 

Moja ocena: 6/6!

Za możliwość przeczytania "Podróży z owocem granatu" dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

marca 27, 2016

(465) Audrey w domu

(465) Audrey w domu
Tytuł: Audrey w domu
Autor: Luca Dotti
Wydawnictwo Literackie
Stron 264

"Przecież rzecz nie w tym, żeby tylko kupić mieszkanie, wyposażyć je i zostawić puste. Chodzi o kwiaty, które wybieramy, muzykę, której słuchamy i uśmiech, który tam na nas czeka. Chcę, żeby mój dom był radosny, pogodny, żeby był rajem w tym trudnym świecie. Nie chcę, żeby mój mąż i dzieci po przyjściu do domu zastawali w nim przygnębioną kobietę. Nasze czasy są już dostatecznie przygnębiające, nieprawda?"

Audrey Hepburn

Audrey Hepburn to od lat ikona stylu, kina i przede wszystkim klasy. Jej role w "Śniadaniu u Tiffany'ego", "Rzymskich wakacji" i innych produkcjach na zawsze weszły do kanonu światowego kina... Do dziś ma na świecie tysiące fanów, a jej role przez kolejne tysiące ludzi są podziwiane. Rzadziej jednak niż o jej filmowych rolach mówi się o jej działalności na rzecz UNICEF'U, której poświęciła się do końca życia oraz o tym jaka była w domu... o tym jak ważna była dla niej rodzina, domowa zacisze i, że "wielki bum!", który nastąpiła na Audrey Hepburn jej nie zmienił. O tym, że aktorstwo było tylko jednym z etapów jej życia. "Audrey w domu" to książka jej drugiego syna - Luca Dotti podejmuje próbę ukazania światu swojej mamy takiej jaka była w domu. Efekt stara się uzyskać za pomocą wspomnień, zdjęć... i przepisów. 

Audrey Hepburn dla wielu jest ikoną kina, uznawaną za swój styl, urodę i niesamowite kreacje aktorskie. Luca Dotti nie patrzy na nią jednak przez pryzmat jej ról, a przez pryzmat jej dzieciństwa, tego jaka była w domu... po pracy, po rozdaniach Oscarów, podczas spotkań z przyjaciółmi. Dla niego była zwykłą mamą. Należy przy tym pamiętać, że Audrey Hepburn wraz z upływem czasu zyskiwała w oczach widzów.... Dopiero po latach jej role zyskiwały taką rangę i mam wrażenie, że jej rolami zachwycać będą się jeszcze następne pokolenia. Są po prostu niezapomniane. 

"Audrey w domu" nie jest biografią Hepburn. Jest raczej próbą ujęcia jej życia od kuchni... i przez kuchnię. Za sprawę smaków, które jej towarzyszyły. Audrey była wielką smakoszką, a do tego wspaniałą kucharką i wprost uwielbiała zaszywać się w kuchni. Wpływ na to miał wielki głód, którego doświadczyła podczas II wojny światowej. Wyzwolenie nadeszło w ostatniej chwili, ale wojenne przeżycia wywarły skutki  na to jak potoczyło się życie Hepburn i na to jaka była. Miała być wielką baletnicą, została wielką autorką... Jej życie było burzliwe - umarła w wieku 64 lat na chorobę nowotworową, miała za sobą dwa rozwody, była mamą dwójki synów, żyła w szczęśliwym związku, ale obawiała się dalszych rozczarowań, więc nie zdecydowała się na trzeci ślub. 

W książce drugiego syna Hepburn wspomnienia o matce są jedynie pretekstem/ inspiracją do przedstawiania jej kulinarnych przepisów oraz tych, które dostawała od przyjaciół, rodziny... które w jakiś sposób były z nią powiązane. Bo widzicie... Audrey zapisywała nawet co jadła na kolacji u senatora. Więcej jest więc w tej publikacji przepisów niż wspomnień. Przepisów bardziej skomplikowanych jak i tych mniej skomplikowanych (w większości są to jednak przepisy bardzo proste). Sposób podania mozarelli, przepis na spaghetti z alkoholem, ciasto czekoladowe... Ze wspomnień za to możemy dowiedzieć się np. jakie podejście miała Audrey do czekolady i jakie miejsce zajmowała w jej życiu.

"Audrey w domu" nie jest publikacją biograficzną ani taką z której "laik" w temacie Audrey może dowiedzieć się wszystkiego o jej życiu. To dopełnienie tego co już wielokrotnie zostało powiedziane. Dla mnie jednak "Audrey w domu" jest przede wszystkim publikacją ogromnie inspirującą, która przybliża postać Audrey i czyni ją bardziej ludzką... bliższą? Nie mam wątpliwości, że to pozycja obowiązkowa dla fanów aktorki! Ucieszy niejednego... tym bardziej, że nawet najwięksi kulinarni ignoranci poradzą sobie z przygotowaniem potraw według przepisów zamieszczonych w książce. "Audrey w domu" to ujęcie życia Hepburn pod jego najważniejszymi kątami... z wieloma smakami i kulinarnymi poradami - pozycja bez wątpienia nietuzinkowa. Tym bardziej, że zawiera sporo zdjęć Audrey..., jednak przede wszystkim tych rodzinnych, które dla jej syna są najcenniejsze, ponieważ ukazują to jaka jego mama była naprawdę. Krótko mówiąc... to książka napisana z nutką nostalgii i ogromną gracją.  Obraz matki, która była wielką aktorką, a nie jedynie wielkiej aktorki... 

Moja ocena: 5+/6

Za możliwość poznania pozycji "Audrey w domu" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackie!

marca 24, 2016

(464) Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?

(464) Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?
Tytuł: Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?
Seria: Dimily (#2)
Autor: Estelle Maskame
Wydawnictwo Feeria
Stron 360

"Tak to już jest z odległością: albo sprawia, że oddalasz się od kogoś, albo uświadamia ci, jak bardzo go potrzebujesz."

Estelle Maskame, "Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?"

"Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?" to drugi tom trylogii Dimily, autorstwa młodej pisarki, która na początku zawojowała stworzoną przez siebie historią internet... Teraz Dimily staje się serią coraz popularniejszą - także w Polsce. Trylogii opowiadającej o "zakazanej miłości"... - to właśnie ten aspekt "zakazanej miłości" (i przede wszystkim nazywania jej w ten sposób jest najsłabszym punktem tej książki... Tak jakby autorka na siłę próbowała skomplikować sytuację bohaterów tej powieści). Po kolei... od wydarzeń z pierwszej serii ("Czy wspominałam, że Cię kocham?") minęły dwa lata... To właśnie dwa lata temu drogi Eden i Tylera zetknęły się w Santa Monica i zaowocowały uczuciem. Problem w tym, że pewnego dnia rodzice Eden się rozstali, a jej ojciec odszedł do innej kobiety, która wcześniej rozstała się ze swoim mężem i miała już dwójkę dzieci... w tym Tylera. Tak więc chcąc, nie chcąc Eden i Tyler stali się przyrodnim rodzeństwem niepowiązanym jednak w żaden sposób węzłami krwi. Podkreślam to dlatego, że niestety oni tego zrozumieć nie potrafią i przez to (dla dobra rodziny) postanawiają zakończyć swoją relację. Myślę, że jest to pewien problem... ponieważ, jeśli kiedyś by się rozstali wpłynęłoby to na całą rodzinę, a jednak podkreślanie na każdym kroku, że są rodzeństwem jest dużym nadużyciem. 

Mimo zerwania relacji wychodzących poza te między rodzeństwem - Eden i Tyler cały czas utrzymują ze sobą kontakt. Kiedy dziewczyna dostaje od chłopaka propozycję, żeby przyjechać do niego, do Nowego Jorku na część wakacji - zgadza się bez wahania mimo tego, że w Santa Monica zostawia swojego chłopaka, a zarazem najlepszego przyjaciela Tylera. Kiedy dochodzi do spotkania Tylera z Eden dziewczyna już wie, że wcale przez ten czas rozłąki jej nie przeszło... Także uczucia Tylera się nie zmieniły. To budzi nowe komplikacje... relacja Eden z Tylerem odżywa na nowo i będzie musiała przejść niejedną przeszkodę, a i wtedy nie wiadomo... na czym ich historia się skończy. Świadkiem tych wydarzeń jest tłoczny i nigdy niezasypiający Nowy Jork...

"Dimily" to typowa trylogia dla nastolatek. Niekiedy z dużą dawką absurdu, pewnej infantylności... mimo wszystko to seria, która mi przypadła do gustu już podczas lektury pierwszego tomu. To idealna historia na rozluźnienie w szary, zimny, wieczór po trudnym dniu. Czytałam tą książkę siedząc w fotelu. opatulona kocem... przez pół nocy... po naprawdę ciężkim dniu i mogę stwierdzić, że "Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?" to powieść bardzo prosta, która pozwoliła mi się rozluźnić dodatkowo za sprawą jej ciepłego klimatu, chaosu Nowego Jorku. Mimo, że czytałam ją siedziałam w kompletnej ciszy czułam się jakbym była w Nowym Jorku... i próbowała nie zostać stratowana przez tłum ludzi.

"Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?" to powieść stricte młodzieżowa, a więc zachowania jej bohaterów nie zawsze są najmądrzejsze, a ich rodzice przedstawiani są niekiedy jako największe zło i ograniczenie młodego człowieka. Nie brak w niej imprez, alkoholu, głupich zachowań... jest jednak podszyta pewną warstwą psychologiczną. Tą warstwę tworzy próba poradzenia sobie z przemocą fizyczną i psychiczną, której doświadczało się w dzieciństwie. Estelle Maskame stworzyła dość wiarygodny obraz młodego mężczyzny na progu dorosłego życia, którego cały czas dotykają demony przeszłości. Autorce udało się pokazać jak destrukcyjny wpływ na teraźniejszość mogą mieć wyrażenia z przeszłości... Zrobiła to w sposób bardzo prosty i mało dogłębny. Przez to bardzo przystępny.

Postacie głównych bohaterów - Eden i Tylera zmieniły się diametralnie. Tyler stał się młodym mężczyzną, który choć wciąż walczy o swój wewnętrzny spokój to jest o wiele bardziej odpowiedzialnym chłopakiem. Eden za to stała się po części wariatką. Przywykła do życia w Santa Monica i do jego stylu... Nie jest już tą samą cichą dziewczynką, którą była na początku pierwszej części. To staje się minusem na szczęście tylko w nielicznych sytuacjach w których dziewczyna nie potrafi zapanować nad targającymi nią emocjami i zachowuje się naprawdę głupio. Mimo to i u niej widać jak bardzo dojrzała przez te dwa lata. Choć ta próba zastąpienia Tylera innym wydaje mi się naprawdę głupia... i krzywdząca to jednak widać jak ogromną drogę pokonali bohaterowie przez ten czas.

Druga część serii "Dimily" to dobra kontynuacja pierwszej części. Po raz kolejny spotykamy się z rozterkami miłosnymi głównej pary bohaterów, ale przy tym czuć pewien powiew świeżości, ponieważ nie dość, że akcja zmienia swoje miejsce to jeszcze w powieści pojawiają się nowi bohaterowie, którzy w dodatku będą się potrafili zachować o wiele lepiej niż stara ekipa... Może to po prostu wynika z braku ich zaślepienia i lepszej zdolności odnalezienia się w nowej rzeczywistości? Tym co bardzo spodobało mi się u młodej pisarki jest fakt, że nie stara się epatować seksem w swoich powieściach... nie w sposób jawny. Niestety mam pewne zażalenie odnośnie zakończenia tej serii i nie chodzi tu już o jego samą treść, a po prostu o znany chwyt..., którego jednak coraz więcej autorów się wystrzega. Mam na myśli obrócenie akcji w ten sposób, że niezbędne wydaje się poznanie następnego tomu. Takie to było troszkę na siłę..

Reasumując "Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?" to dobra kontynuacja poprzedniczki, a przy tym naprawdę dobra książka młodzieżowa, która zachwyci nie jedną osóbkę płci żeńskiej - nie oszukujmy się jednak tak sprawa będzie się miała w szczególności w przypadku tej grupy wiekowej 14-25 lat. Estelle Maskame stworzyła dobrą pozycję literatury młodzieżowej, która jednak nie jest i nie będzie arcydziełem ani książką wybitną... jest na to zbyt prosta. Dzięki swej prostocie jest jednak pozycją idealną, aby podczas jej czytania  rozluźnić się i na chwilę zapomnieć o otaczającym człowieka świecie. Autorka serii Dimily jest bardzo młodą osobą, która pisze... odrobinę lepiej niż na statystyczną nastolatkę przystało. Nie posługuje się pięknym, wykwintnym językiem i barwnymi opisami. "Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?" to prosta, wciągająca, dobra powieść dla młodzieży, której akcja poprowadzona jest w jednak taki sposób, że czyta się ją z przyjemnością. Krótko mówiąc: Mimo, że "Czy wspominałem..." jest powieścią, której do ideału trochę brakuje to jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy bohaterów. To jedna z tych książek, które mimo pewnej dawki infantylności czyta się z przyjemnością, a po zakończeniu lektury.... ma się uśmiech od ucha do ucha! Przez tą lekkość, przez ten brak wysiłku, przez ten Nowy Jork, przez to lato w książce... przez tą częstą beztroskę. 

Moja ocena: 5/6!

Za możliwość poznania dalszych losów Eden i Tylera dziękuję Wydawnictwu Feeria!

marca 21, 2016

(463) Serce ze szkła

(463) Serce ze szkła
Tytuł: Serce ze szkła
Autor: Kathrin Lange
Wydawnictwo Muza
Stron 448

"W jego oczach dostrzegłam ten specjalny błysk, na który już na samym początku zwróciłam uwagę. Zupełnie jakby stał nad przepaścią, jedną nogą już za krawędzią, i cieszył się, że zaraz runie w dół."

Kathrin Lange, "Serce ze szkła"

"Serce ze szkła" to powieść dla młodzieży inspirowana powieścią "Rebeka" autorstwa Daphne de Maurier. Główną bohaterką jest Juli, która wraz z ojcem - pisarzem jest zmuszona spędzić przerwę świąteczną na przerwie Martha's Vineyard w posiadłości zamożnego wydawcy. Ma pomóc uporać się jemu synowi ze śmiercią narzeczonej. Dziewiętnastolatek od początku intryguje ją swoją małomównością i oddaleniem. David cały czas nie może się pogodzić ze śmiercią Charlie i nie chce rozmawiać o tym jak doszło do tej tragedii. Juli próbuje zdobyć jego zaufanie małymi kroczkami i przekonać się co naprawdę wydarzyło się na klifie w ten tragiczny dzień, kiedy dziewczyna zniknęła wśród fal i podnóża klifu. Stopniowo Juli zaczynają otaczać coraz dziwniejsze rzeczy. Zaczyna słyszeć głosy, widzi tajemnicze postacie, niesamowita moc ciągnie ją w kierunku klifu... Po wyspie krąży historia o duchu Madelaine - tragicznie zmarłej w XIX wieku kobiecie, która podobno przeklęła całą wyspę. Za całą sprawą stoi jednak coś więcej niż duchy i klątwy... teraz pozostaje tylko kwestia tego czy Juli na czas zdąży się zorientować o co tak naprawdę chodzi w tej historii i jaki ona ma w niej swój udział. 

"Serce ze szkła" to powieść, która bardzo mi się spodobała, ale...  patrzę na tę okładkę i nie mogę jej przeboleć (to okładka oryginału). Jest moim zdaniem tak infantylna i pusta, że podczas spaceru w księgarni... nawet bym na tą powieść nie spojrzała. Jak dla mnie coś okropnego! Jadę czytając tę książkę autobusem i myślę sobie "ta okładka wygląda jakby ta książka była jakimś kompletnym badziewiem... a przecież nim nie jest". Szczerze mówiąc swój egzemplarz owinę w jakiś ładny, szary papier, który będzie o wiele lepiej pasował do jej fabuły... bynajmniej nie szarej, ale mrocznej i niesamowicie ciekawej!

Ale nim do samej fabuły... jeszcze trochę o bohaterach. Zapracowany ojciec Juli od razu zdobył moje serce, ponieważ reprezentuje postawę ojca zapracowanego, ale troskliwego względem córki, któremu zależy na dobrych relacjach z dzieckiem.. choć... hm... czasami o nim zapomina. Ojciec Davida jest jego zupełnym przeciwieństwem - uważa syna za nieudacznika i mięczaka, a w dodatku pokazuje to na każdym kroku. Sama Juli jest za to niesamowicie dojrzała mimo swoich siedemnastu lat - podobnie sprawa ma się z Davidem i jego przyjacielem Henrym. Szczerze mówiąc...  nie ma w tej książce postaci "nijakich".

"Cały tata! Potrafił zapomnieć, że przyjechał tu ze mną, ba, czasem zapominał, że w ogóle ma córkę! Ale jeśli chodzi o książki, to pamiętał co do dnia, kiedy którą zaczęłam czytać i czy mi się podobała."

Kathrin Lange, "Serce ze szkła"

Jak tu nie uwielbiać takiego ojca? ;-) Wracając jednak na właściwe tory... Jest jedna rzecz, która w tej historii bardzo mi nie odpowiadała, a było nią uznawanie Davida za nienormalnego, bo chociaż minęło "JUŻ" półtora miesiąca od śmierci Charlie... on nadal nie może się z tym pogodzić. To było bardzo puste. Bo przecież, jeśli zakładamy, że ją kochał... (byli zaręczeni!) to wydaje mi się wiadome, że będzie to przeżywał dłużej niż półtora miesiąca. Niestety nie dla wszystkich to było takie oczywiste. W tej kwestii na scenę także parę razy wkroczyła Juli i tym mnie troszkę irytowała...  Na ogół jednak jest to bohaterka, którą da się lubić.

Bardzo mocnym atutem powieści Kathrin Lange jest jej klimat. Klify, wzburzone morze, wyspa owiana legendą, szepty, tajemnicze mgły, wizje, nieustanne zimno i deszcz to powoduje, że podczas czytania czytelnik może przenieść się w zupełnie inny świat, a tym samym bardziej wczuć się w wydarzenia, które mają miejsce w książce. Wydarzenia tajemnicze i bez wątpienia niepokojące. Niestety także odrobinę przewidywalne. Nie byłam zaskoczona tym jak ta powieść się zakończyła, bo najzwyczajniej w świecie zakończenie pokryło się z moimi przypuszczeniami. To chyba jednak wynika po prostu z mojego "czytelniczego stażu".

Myślę, że jestem już w swoim życiu (także tym czytelniczym) na takim etapie, że nie zachwycam się każdą młodzieżówką jak to miało miejsce wcześniej. Mimo to "Serce ze szkła" to powieść, która bardzo mi się spodobała, choć była momentami płytka i niektóre sytuacje w niej przedstawione były infantylne? Nie mniej jestem pozytywnie zaskoczona tym co autorka zaproponowała czytelnikom. "Serce ze szkła" to romantyczny thriller, który rzuci na kolana niejedną nastolatkę. Dla starszych czytelników będzie za to chwilą ciekawego relaksu przy dobrej powieści dla młodzieży. Kathrin Lange pisze ciekawie i płynnie, a jej powieść wciąga... tym bardziej, że już na początku czytelnik zostaje wrzucony w wir wydarzeń. Co ciekawe wątek romantyczny w tej powieści nie jest wątkiem nachalnym... o wiele bardziej liczy się w niej tajemnica i... muszę to napisać, bo już nie wytrzymam dłużej: "Serce ze szkła" to powieść, która mimo beznadziejnej okładki ogromnie mi się spodobała! Nie mam wątpliwości, że jeśli jesteście fanami literatury młodzieżowej - powinnyście sięgnąć i po tą pozycję. :)

Moja ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki Kathrin Lange serdecznie dziękuję Bussiness and Culture oraz Wydawnictwu Muza!

marca 20, 2016

(462) Koszmarny Karolek. Władcy mroku

(462) Koszmarny Karolek. Władcy mroku
Tytuł: Koszmarny Karolek. Władcy mroku
Autor: Francesca Simon
Wydawnictwo Znak Emotikon
Liczba stron: 416

"Mama tonęła w surowych jajkach, stłuczonych skorupkach, soku i płatkach. 
- Ach, jakie pyszne - szepnęła słabym głosem.
- Nic się nie martw, mamo! - wrzasnął Koszmarny Karolek. - Mam świetny prezent, którym cię umyję. (tu obrazek Koszmarnego Karolka z własnoręcznie zrobionym mopem)."

Francesca Simon, "Koszmarny Karolek. Władcy Mroku"

Czy jest jeszcze ktoś kto nie słyszał o Koszmarnym Karolku i jego niekiedy... naprawdę koszmarnym zachowaniu? W perypetiach Karolka zaczytywałam się będąc w trzeciej klasie szkoły podstawowej i od tego momentu wspominałam je bardzo miło i z uśmiechem na twarzy! Oj, dużo wtedy przeczytałam opowiadań o Karolku. Nigdy jednak żadnego nie posiadałam w swojej biblioteczce. To ostatnio się zmieniło... I tak oto w moje ręce po latach znowu trafił Karolek. "Koszmarny Karolek Władcy Mroku" to zbiór czterech książek o Karolku: "Koszmarny Karolek i mroczna zmora", Koszmarny Karolek i wszechwładni władcy"; "Koszmarny Karolek i konieczny keczup", "Koszmarny Karolek i brutalne robale". Podczas czytania nie dość, że się świetnie bawiłam to jeszcze dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy.

"Koszmarny Karolek i mroczna zmora" to zbiór czterech opowiadań z których dowiadujemy się czego tak naprawdę boi się Karolek i dlaczego jego mama tak nie lubi Dnia Matki. Dodatkowo po raz kolejny czytelnik może poznać chytry i przebiegły charakterek Karola. Na szczęście nie zawsze wszystko idzie po jego myśli ;) "Koszmarny Karolek i konieczny keczup" to już nie opowiadania związane ze zmorami, a z jedzeniem. No po części.. Co więcej Karolek w jednym z nich mówi prawdę! Co zdarza mu się naprawdę rzadko. W dodatku musiał zmierzyć się z groźnym wrogiem... a mianowicie z kurą ;)
Przez te opowiadania przewijają się postacie nie tylko Karolka, ale także jego rodziny i otoczenia szkolnego. Tak więc poznajemy jego brata - Doskonałego Damianka, jego mamę, tatę, przyjaciela Ordynarnego Olo czy nauczycielki i nianie. Ze wszystkimi Koszmarny Karolek potrafi rozprawić się raz dwa. Co prawda nie zawsze to obywało się bez komplikacji i bez strat dla Karolka. W końcu nie wszystko może ujść mu płazem. To niejednokrotnie budzi zabawne sytuacje. Tym samym to była najzabawniejsza część książki.

Z pozostałych dwóch książek może za to dowiedzieć się wielu ciekawostek na temat owadów i władców, które zostały zawarte w książkach "Koszmarny Karolek i brutalne robale" oraz "Koszmarny Karolek i wszechwładni władcy". Tak więc w ten sposób możecie poznać wszelkie smaczki dotyczące życia królów. Ich teksty, które zachowały się w pamięci ludzi do dzisiaj, ich morderstwa i dziwactwa, rekordy, przydomki. 

"Maria Antonina, królowa Francji (1774-1792), zasłynęła z powiedzenia: "Niech jedzą ciastka!". Zareagowała tak na wiadomość, że ubodzy paryżanie nie mają chleba."

Frances Simon, "Koszmarny Karolek Władcy mroku"

Z części o owadach możemy się np. dowiedzieć, że twierdzenie, że wiek biedronki można określić, licząc jej kropki jest zupełnie błędne! O ile zbiory opowiadań o Karolku mają za zadanie przede wszystkim bawić to... pozostałe dwie książki mają za zadanie wzbogacić wiedzę młodego czytelnika oraz zaciekawić go światem historycznym i przyrodniczym. Przyznam Wam się, że i dla mnie niektóre fakty były ogromnym zaskoczeniem! Co prawda... jest jedna nieaktualna informacja, a mianowicie informacja o najdłużej panującej królowej. Jak wiemy niedawno "rekord" pobiła Elżbieta II. To będzie pasjonująca lektura dla tych młodszych jak i starszych czytelników. 

Zbiory opowiadań są to zabawniejszą częścią i przede wszystkim mniej... ambitną i grzeczną. Koszmarny Karolek bez wątpienia nie jest jednym z tych miłych chłopczyków, którzy czasami coś przeskrobią. Niestety Koszmarny Karolek to chłopiec, który tylko myśli o tym co by tu złego wykombinować. Z tego też powodu może nie przypaść niektórym rodzicom do gustu. I choć ja bardzo lubię historie o Karolku, z których niektóre powodują, że mam ochotę śmiać się w głos to jednak muszę przyznać, że Koszmarny Karolek może nie wpływać dobrze na morale małych chłopców. Dlatego też tą książkę (a raczej jej części z opowiadaniami) należy podsuwać z dużym rozmysłem i wiedzą o tym (a przede wszystkim przewidywaniami) czy Koszmarny Karolek nie będzie miał złego wpływu na pociechy. Z kolei część o owadach i władcach - do gustu przypadnie wszystkim dzieciom i z pewnością im nie zaszkodzi! W dodatku z pewnością rozbudzi ich ciekawość.

Koszmarny Karolek jest ponadczasowy i bardzo cieszę się, że udało mi się do niego wrócić do latach. Zachwyci, rozbawi i zaciekawi niejedno dziecko. Mi osobiście najbardziej z zawartych książek w tomie spodobały się pozycje: "Koszmarny Karolek i mroczna zmora" oraz "Koszmarny Karolek i wszechwładni władcy". Francesca Simon stworzyła kolejne pozycje, które bardzo mi się spodobały... "Koszmarny Karolek. Władcy mroku." to zbiór bardzo różnorodny i chyba nie ma takiej możliwości, żeby choć jego jeden element nie przypadł do gustu odbiorcy. Jeśli dzieciaki z Waszego otoczenia nie miały okazji poznać Koszmarnego Karolka to myślę, że warto, żeby to zmieniły... ale wiecie... tak z rozmysłem ;) Całość dopełniają ilustracje, których twórcą jest Tony Ross. 

Moja ocena: 5/6

Za możliwość ponownego spotkania z Koszmarnym Karolkiem dziękuję Wydawnictwu Znak!

marca 19, 2016

(461) Recenzje filmowe: Anatomia zła

(461) Recenzje filmowe: Anatomia zła
Tytuł: Anatomia zła
Reżyser: Jacek Bromski
Obsada: Marcin Kowalczyk, Krzysztof Stroiński, Piotr Głowacki, Michalina Olszańska

"Anatomia zła" to moje kolejne spotkanie ze współczesnym kinem polskim... spotkanie dobre, choć nie rewelacyjne. Jest to jednak z pewnością najlepszy film, który udało mi się obejrzeć w ostatnim czasie... oczywiście z tych współczesnych - polskich. "Anatomia zła" nie rzuciła mnie na kolana, ale można spokojnie stwierdzić, że to dobry film, który ogląda się z przyjemnością i zaciekawieniem. Niestety do kina amerykańskiego się nie umywa.

"Anatomia zła" to film inspirowany wydarzeniami, które wstrząsnęły Polską. Głównym bohaterem filmu Bromskiego jest "Lulek" (w tej roli Stroiński) - płatny zabójca, który po wyjściu z więzienia dostaje od skorumpowanego prokuratora (Głowacki) propozycję nie do odrzucenia. Ma usunąć głównego komendanta Centralnego Biura Śledczego. Problem w tym, że nie jest już tak "zdolnym" snajperem jak kiedyś. Wie, że może nie podołać zadaniu. Z tego powodu werbuje do pomocy eks - snajpera Staszka. Młody mężczyzna został kozłem ofiarnym podczas nieudanej misji polskich żołnierzy w Afganistanie w wyniku której zginęli niewinni cywile. Gra toczy się o miliardy dolarów, ponieważ komendant stoi na przeszkodzie w podpisaniu kontraktu tyle wartego. 

Jacek Bromski stworzył dobry film z ciekawą fabułą. Losy "Lulka" i Staszka okazały się naprawdę interesujące. Nie zabrakło także w tej produkcji akcji... co mnie bardzo ucieszyło! Nie brak w tym filmie także "scen" - tylko po co? Rola Michaliny Olszańskiej skończyła się tak naprawdę na ukazywaniu swojej nagości... To było kiepskie - krótko mówiąc i zupełnie niepotrzebne. Mało w tym filmie kobiet... a te, które już się pojawiają się przedmiotami w rękach mężczyzn i nie mają dla nich żadnego znaczenia... oczywiście poza sytuacjami, kiedy mężczyźni mają w tym swój własny interes. 

Film Bromskiego to dzieło dosyć przewidywalne. Zastanawiam się czy zyskuje w moich oczach ze względu na swoje własne atuty czy ze względu na fakt, że jest lepszy niż większość współczesnych filmów polskich jakie miałam okazję w ostatnim czasie obejrzeć. Niestety większość była naprawdę kiepska. "Anatomia zła" nie rzuca na kolana, ale oglądałam ją mimo wszystko z dużą dawką przyjemności. Mocnym atutem filmu jest gra Krzysztofa Stroińskiego. Bromski stworzył dobry film, który spodoba się fanom kina sensacyjnego... jednak przede wszystkim tym najmniej obeznanym w temacie. Na szczęście "Anatomia zła" nie gryzie... nie budzi jednak tak silnych emocji, że chcielibyśmy ją przytulić ;) To dobre, lekkie kino "męskie".

Moja ocena: 5-/6

Za możliwość obejrzenia "Anatomii zła" dziękuję empik.com!

marca 17, 2016

(460) Jedenastoletnia żona

(460) Jedenastoletnia żona
 Tytuł: Jedenastoletnia żona
Autor: Nada Al - Ahdal przy pomocy: Khadija Al - Salami
Wydawnictwo Amber
Stron 175

"Czy instynkt przetrwania i głód mogą zmusić istotę ludzką do zapomnienia o swojej godności, duszy, uczuciach, a zwłaszcza o miłości i zasadach? Jak można żyć, nie kochając swoich dzieci? Nie dbaj o nie? Nie martwiąc się o nie? Czy fakt, że tacy ludzie sami zostali pozbawieni miłości, spotkał ich ten sam los i te same problemy, które uczyniły ich nieczułymi, sprawiłam, że nie potrafią inaczej wychować swoich dzieci? Czy tak ciężkie życie sprawiło, że stracili najpiękniejsze z ludzkich wartości? Czemu służą pieniądze, jeśli brakuje zasad i moralności?"

Nada Al - Ahdal, "Jedenastoletnia żona"

Kiedy czytam słowa powyżej w mojej głowie pojawia się myśl.... na jakim świecie żyjemy? Świecie pełnym zła, cały czas  pełnym niewolnictwa, w świecie, gdzie dzieci traktowane są nadal bardzo często jak "rzeczy". Historia Nady Al - Ahdal jest historią jedenastoletniej dziewczynki, która postanowiła sprzeciwić się woli rodziców. Uciec przed tym co ją stanowczo przerastało. Przerastała ją myśl o narzeczeństwie i ślubie, który miał odbyć się cztery lata później (gdy będzie mieć zaledwie 15 lat!). O jej historii usłyszało ponad 9 milionów ludzi..., a tak naprawdę znacznie więcej. Tyle wyświetleń ma filmik na youtub'ie w którym dziewczynka po raz pierwszy opowiedziała swoją historię. Jej historię od tego momentu szybko zainteresował się świat. A nawet nie tyle jej co tysięcy innych dziewcząt... W Jemenie ponad jedna czwarta dziewcząt jest wydawana za mąż, za nim skończą piętnaście lat... Nada stała się ich głosem. 

Kiedy świat Nady zamienia się w stos gruzu dziewczynka ma jedenaście lat. Mieszka w małej wiosce w Jemenie i jak każde dziecko bawi się, pomaga w domu - dorasta. Jest szczęśliwa. Jej beztroska historia (mimo kłopotów finansowych w domu) kończy się, kiedy jej siostra na wieść o tym, że ma zostać wydana za mąż podpala się... aby ją ratować rodzice postanawiają wydać Nadę za mąż, gdy ta skończy piętnaście lat. Podpisują w jej imieniu kontrakt małżeński i zyskują w ten sposób pieniądze na leczenie starszej córki i zapewnienie bytu pozostałym dzieciom. Mają także poczucie, że zapewniają jedenastolatce dostatnie, szczęśliwe życie. Ona jednak marzy o tym, żeby się uczyć i rozwijać artystycznie. Wie jak może się skończyć małżeństwo bez miłości. Jej młoda ciotka katowana przez męża omal nie umarła. Nie widząc innego wyjścia jedenastolatka ucieka... pomoc znajduje u wujka, który pomaga nagrać jej filmik w którym dziewczynka opowiada swoją historię i potępia miejscową tradycję. 

W historii Nady tym co ujęło mnie najbardziej jest jej dojrzałość. Dojrzałość jedenastolatki, której zabrano dzieciństwo i, którą zmuszono do życia w świecie dorosłych. Patrzę na jej dziecięcą buźkę i maleńką posturę (oglądałam filmiki na youtub'ie w których występuje oraz w książce znajduje się kilka zdjęć) i jestem zaskoczona, rozczulona i... przerażona. Przerażona faktem, że miała wyjść za mąż! Przerażona tym jaką drogę musiała w walce o swoją niezależność... o swoją wolność! Podstawowe prawo każdego człowieka. Prawo, które jednak w niektórych krajach jest cały czas nagminnie karane. Ośmiolatki wychodzące za mąż i rodzące dzieci? Jedenastolatki? Dwunastolatki? W niektórych państwach takie rzeczy dzieją się nieustannie. Bo tradycja, bo rodzina... 

To co teraz napiszę może zabrzmieć brutalnie. Historia Nady nie jest niezwykła sama w sobie. Takich historii są setki, tysiące... nie jest to także coś odkrywczego w tym temacie, temat nowy. Historia Nady staje się jednak przez jej odwagę - postawę pełną uporu. Uporu - troszkę dziecięcego przyzna niejeden. Łatwiej wierzyć w swoje prawa dziecku, które jeszcze w pełni nie zetknęło się z niesprawiedliwością świata. Nada postanowiła walczyć o swoje dzieciństwo - to jest piękne. Mimo, że "Jedenastoletnia żona" nie mówi o czymś odkrywczym... to jednak o tym przypomina. Przypomina o tym, że świat nie powinien przypatrywać się w milczeniu czemuś co jest złe, choć stało się już pewną "normą", a co za tym idzie zaczęło być uważane za coś "normalnego". 

Chcę się teraz odnieść już konkretnie do samej książki, a nie tylko historii w niej przedstawionej. To książka niesamowicie krótka, a historia Nady w niej przedstawiona jest bardzo mało rozbudowana i tak naprawdę... spokojnie na jej przedstawienie wystarczyłby artykuł. Mam wrażenie, że Khadja Al - Salami, która pomagała Nadzie spisać tę historię chciała zestawić to co spotkało ją w związku z małżeństwem z jej beztroskim dzieciństwem, chwilami na targu itp.. To pomysłowe i mogło przynieść naprawdę dobry rezultat, a jednak coś po drodze nie wyszło. 

"Jedenastoletnia żona" to dobra powieść, a jednak niedopracowana. Uważam, że jeśli już zaczęto opowiadać o dzieciństwie Nady powinno to zostać zrobione w sposób bardziej dogłębny, rzetelny, szczegółowy. Przez to zostałaby wytworzona przez czytelnika z dziewczynką pewna nić... sympatii, współczucia, przejęcia losami, która jednak w tej książce trwała zbyt krótko. Muszę przyznać, że większe wrażenie zrobiło na mnie nagranie na youtub'ie... może wynika to z tego, że mam wrażenie, że nie znam zakończenia tej książki? Ba! Nie znam na pewno! Historia Nady toczy się przecież nadal i chyba właśnie tego w tej książce. Jak teraz wygląda jej życie? "Jedenastoletnia żona" to krótka historia, która na pewno Wam nie zaszkodzi... nie wniesie Was jednak na literackie wyżyny, ponieważ język jakim jest napisana jest prosty... jak przystało na jedenastolatkę. Nie jest jednak na szczęście rażący. 

Moja ocena: 4/6!

Za możliwość poznania historii Nady serdecznie dziękuję empik.com!

marca 15, 2016

(459) Recenzje filmowe: 11 minut

(459) Recenzje filmowe: 11 minut
Tytuł: 11 minut
Reżyseria, scenariusz: Jerzy Skolimowski
Zdjęcia: Mikołaj Łebkowski
Obsada: Richard Dormer, Paulina Chapko, Wojciech Mecwaldowski, Andrzej Chyra, Dawid Ogrodnik i inni.

"Stąpamy po kruchym lodzie, na skraju przepaści. Za każdym rogiem czyha nieprzewidziane, niewyobrażalne. Nic nie jest pewne - następny dzień, następna godzina, nawet następna minuta. Przyszłość jest tylko w naszej wyobraźni. Wszystko może skończyć się raptownie, w najmniej oczekiwany sposób"

Jerzy Skolimowski

Słowa Skolimowskiego w pełni oddają istotę filmu "11 minut". To właśnie o tym stąpaniu po kruchym lodzie, o nieprzewidywalności kolejnych chwil jest ten film. "11 minut" to jednocześnie film, który był polskim kandydatem do Oscara w kategorii "Najlepszy Film Nieanglojęzyczny". Jak wszyscy dobrze wiemy Oscara nie zdobył... nie było to jednak zaskoczeniem dla osób, które już ten film widziały.. "11 minut" to dobry film... brak mu jednak tej iskry. Wyjaśnijmy sobie na wstępie... "11 minut" nie jest jak stwierdziła "La Repubblica" - "piorunującym thrillerem".

Obsesyjnie zazdrosny mąż, jego seksowna żona ubiegająca się o rolę w filmie, amerykański reżyser, sprzedawca hot dogów z zagadkową przeszłości, dziewczyna z psem, kurier narkotykowy, zdenerwowany uczeń, starszy rysownik, grupa zakonnic i inne postacie to bohaterowie filmu Skolimowskiego. Postacie, których całe życie zostało sprowadzone do 11 minut... 11 kluczowych minut, które zaważą na całym ich życiu. Łańcucha zdarzeń, który odmieni ich życie. Przekrój społeczeństwa Warszawy - ukazanie, że mimo tego, że jesteśmy tak różnie nasze drogi cały czas się ze sobą przeplatają. 

"11 minut" to tak naprawdę film bez konkretnej fabuły. Zlepek fragmentów z życia grupy ludzi i łączący ich wszystkich wydarzenie. Tu pojawia się problem... nie wiedziałam jakie będzie zakończenie tej historii, ponieważ nie oglądałam przed obejrzeniem filmu jego zwiastuna. Zwiastun zdradza wszystko... i tak naprawdę jeśli go widzieliście - film będzie dla Was jedynie jego delikatnym dopełnieniem. Jerzy Skolimowski wprowadza do swojego filmu dużo postaci, a jednak dowiadujemy się o nich jedynie szczątkowych informacji... są zagadkowi...w tak samo dużym stopniu jak osoba spotkana przypadkowa na ulicy, z którą nasze drogi się na chwilę złączą. A obsada? Cóż... w większości naprawdę aktorzy znani i cenieni. Czy niezbędne było obsadzenie w roli umierającego mężczyzny Janusza Chabiora? Umierającego mężczyzny na którym widz nie skupia swojej uwagi... 

"11 minut" nie jest niestety filmem, który mnie zachwycił. To zlepek różnych scen z życia ludzi i z symboliczną jedenastką wszędzie. Sam pomysł był dobry, ale wykonanie? Z tym już gorzej. A ostatnia scena (punkt kulminacyjny zarazem)... hm... była bardzo abstrakcyjna - tak to chyba odpowiednie określenie. Nie jest to bez wątpienia thriller. Można w nim jednak spotkać nutkę napięcia, jeśli nie oglądało się wcześniej zwiastuna... Widz zdaje sobie sprawę z uciekającego czasu i jest ciekawy co będzie tym punktem kulminacyjnym. Jest to jakiś plus... ja osobiście cały czas liczyłam na jakieś rozwinięcie przedstawionych wątków. To był błąd, bo jedynym realnym wątkiem w tym filmie jest nieprzewidywalność przyszłości. Miało być ambitnie i inaczej, a mam wrażenie, że Skolimowski (reżyser mdz. innymi filmu "Bariera") wrócił do ścieżek już dawno obranych przez innych... w dodatku w sposób mało odkrywczy. Kto nie słyszał jeszcze o tym, że przyszłość jest nieprzewidywalna?  "11 minut" w moim odczuciu nie porusza, a jedynie przygnębia... faktem, że polskiej kinematografii jeszcze daleko do kina amerykańskiego. 

Moja ocena: 3+/6

Za możliwość obejrzenia produkcji Skolimowskiego dziękuję empik.com!

marca 13, 2016

(458) W krainie wodospadów

(458) W krainie wodospadów
Tytuł: W krainie wodospadów
Autor: Sofia Caspari
Wydawnictwo Otwarte
Stron 496

"Dobre sobie, kto powiedział, że miłość to coś cudownego? Na pewno tak nie było. Miłość oznaczała cierpienie i walkę, strach przed stratą, rozczarowanie - ale co mogło się równać z tak cudownymi emocjami, tam łaskotaniem w brzuchu, tą tęsknotą?"

Sofia Caspari, "W krainie wodospadów"

"W krainie wodospadów" to trzecia część sagi argentyńskiej. Nie znam poprzednich tomów (jedynie część pierwszego), ale już po tym wiem, że bez problemu można pominąć kolejność czytania... pojawiają się co prawda postacie z poprzednich tomów, ale historia skupia się na kolejnych pokoleniach. Książka "W krainie wodospadów" ujmie niejedną czytelniczkę. Mnogością historii w niej zawartych i przede wszystkim ich ciepłem. Sofia Caspari nie skupia się na jednej historii... porusza w powieści wiele wątków, a to wszystko przez to, że historie bohaterów stworzonych przez Caspari się ze sobą przenikają. 

Jedną z bohaterek pojawiających się w powieści Caspari jest Clarissa, która straciła męża w tragicznych okolicznościach. Po tym wydarzeniu była zmuszona uciekać z dala od rodzinnych stron, w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Trafia do do dżungli, gdzie na jej drodze staje młody lekarz, Robert. Robert wkracza w jej życie i pomaga jej uciec przed zemstą rodu jej męża... Kobieta nie jest jednak pewna czy może pozwolić sobie na nowe uczucie... oraz zaufanie względem Roberta. Jej los jest w jego rękach. Równocześnie toczy się także historia kilku innych bohaterów... na przykład Aurory, która po raz pierwszy styka się z miłością. Niestety nie jest to miłość idealna. Fani poprzednich części mogą się natomiast ponownie spotkać z postaciami Anny, Juliusa czy Lenchen. 

Powieść Sofii Caspari ogromnie mi się spodobała. Sofia Caspari, a właściwie Kirsten Schutzhofer stworzyła fabułę osnutą na losach kilku bohaterów, poprzez zgrabne przeplatanie ich losów. Są to losy bardzo ciekawe i przede wszystkim dynamiczne. Wzruszające, wciągające i niezwykle angażujące czytelnika w ich treść. Schutzhofer umieściła akcję swojej powieści w upalnej Argentynie przełomu XIX i XX wieku. Jej historia dotyka różnych warstw ówczesnego społeczeństwa, ukazując relacje zachodzące między jego poszczególnymi warstwami. 

Sofia Caspari opowiada o silnym pokoleniu kobiet, które nie boją się walczyć o swoje marzenia... pragnienia, miłość. Bardzo spodobał mi się fakt, że autorka za główne bohaterki swojej powieści nie obiera jedynie młodych kobiet na progu wejścia w dorosłe życia, ale także kobiety dojrzałe, które już nie jedno w swoim życiu przeszły. Mimo to one także mają pragnienia i marzenia, a co się z tym wiąże niepokoje... Sofia Caspari ma dużą łatwość we wchodzeniu w psychikę kobiet i odkrywaniu ich pragnień. W powieści Caspari nie brakuje relacji rodzinnych i miłości... Wszystko to jednak zostało podane przez autorkę w sposób bardzo wyważony, a więc jej powieść "W krainie wodospadów" nie można nazwać romansem.

Historie kobiet wykreowanych przez Sofię są historiami bardzo przejmującymi, a przy tym niejednokrotnie wywołującymi uśmiech na twarzy czytelnika. Wszystko w tej powieści jest bardzo wysublimowane. Nie brak w niej przygód, tragedii, miłości i przyjaźni, a także relacji niekiedy bardzo trudnych, skomplikowanych i wymagających poświęcenia. Sam język jakim posługuje się Caspari jest naprawdę dobry! Akcja powieści nie jest zatrważająca szybka, a jednak jej tempo jest na tyle żwawe, że czyta się ją płynnie... i naprawdę szybko!

"W krainie wodospadów" to powieść, która ogromnie mi się spodobała! Ciepła, wzruszająca i ogromnie zajmująca i wciągająca. Bohaterowie stworzeni przez Sofię Caspari to postacie, których chyba nie da się lubić... a przynajmniej tak jest w wypadku tych pozytywnych postaci. Jest to widoczne tym bardziej, że w powieści Caspari nie brak także powieści negatywnych, którzy będą próbowali zaszkodzić innym bohaterom. To już koniec sagi argentyńskiej Caspari, ale to na szczęście jeszcze nie koniec mojej przygody z jej twórczością... teraz zamierzam się cofnąć dziesiątki lat wstecz i przeczytać pierwszy i drugi tom sagi. Naprawdę warto! "W krainie wodospadów" to po trochu powieść historyczna... z naprawdę dobrym tłem Argentyny na przełomie wieków.

Moja ocena: 5/6 Bardzo dobra!

Za możliwość poznania powieści Sofii Caspari serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte!

marca 12, 2016

(457) Uwikłani. Obsesja

(457) Uwikłani. Obsesja
Tytuł: Uwikłani. Obsesja.
Seria: Uwikłani (#1)
Autor: Laurelin Pike
Wydawnictwo Kobiece
Stron 376

Premiera: 16.03.2016 r.

"-Chciałbym, żebyś mnie odnalazła.

[...]
-Naprawdę? Nie jestem pewna.
- Więc głupol z ciebie.
- Dziękuję ci. 
- Piękny głupol, od którego nie mogę oderwać wzroku."


Laurelin Pike, "Uwikłani. Obsesja."


"Uwikłani" to pierwsza seria erotyczna w mojej "karierze". Pierwszy tom serii Laurelin Pike pt. "Uwikłani. Pokusa" przyznaję, że przypadł mi do gustu. Może nawet bardzo...? Debiutancką powieść Pike odebrałam jako dobre romansidło, z nierzucającym się tak w oczy (jak to w przypadku Grey'a) seksem. Choć bez wątpienia w "Uwikłanych" pikanterii nie brakuje. W drugim tomie jest jej mniej niż w pierwszym... i obyło się bez absurdalnych zwrotów, które niestety parę razy pojawiły się w tomie pierwszym. Historia Alayny i Hudsona po raz kolejny mnie zaciekawiła i wciągnęła. To idealna lektura z nutką pikanterii na lekki wieczór. 

Alayna i Hudson po wydarzeniach z pierwszego tomu podjęli trudną decyzję o tym, aby spróbować razem być pomimo ich trudnej przeszłości. Nieporozumienia i niedopowiedzenia skutkują między nimi niestety bardzo napiętą sytuacją. W dodatku Hudson cały czas nie potrafi nazwać tego co czuje do młodej kobiety. Para ma wokół siebie wielu nieżyczliwych ludzi, którzy będą próbowali utrudnić im dojście do wspólnego szczęścia. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że uda im się zorientować w odpowiednim momencie kto do tej grupy nieżyczliwców należy. Nikt nie mówił, że związek jest sielanką... Hudsonowi i Alaynie przyjdzie się o tym jeszcze niejednokrotnie przekonać. 

Podejście Hudsona i Alayny do siebie bardzo się zmieniło. Choć od momentu, kiedy się poznali minęły zaledwie dwa tygodnie... oni mają wrażenie jakby od tego czasu minęły lata. To był dla nich bardzo intensywny czas. Zresztą przyznam Wam się, że ja też miałam wrażenie jakby od ich pierwszego spotkania minęło już o wiele więcej czasu. Jestem pewna, że nie było to spowodowane jedynie tym, że pierwszy tom czytałam już kilka miesięcy temu. Myślę, że autorka narzuciła odrobinę zbyt szybkie tempo. Chciała, żeby za dużo się wydarzyło w zbyt krótkim czasie.

"Uwikłani. Obsesja" to część odrobinę lepsza od pierwszej. Tak jak i wtedy najbardziej podobały mi się wydarzenia, które rozgrywały się z udziałem bohaterów drugoplanowych. Te wydarzenia w których uwaga czytelnika nie pozostaje zwrócona jedynie na postać Alayny i Hudsona miały w sobie najwięcej iskry... i były po prostu najciekawsze. A co się działo, kiedy znajdowali się sam na sam? Myślę, że tego domyśli się już każdy sam. Bez obaw. Nie rzucali się przy każdej nadarzającej okazji... choć bez wątpienia często mieli na to ochotę. W tej części nie brakuje ich potyczek słownych i obaw ze strony głównych bohaterów. 

Polubiłam Alaynę i Hudsona, choć nie są nie są bohaterami idealnymi. Do ideału trochę im brakuje...I tak...  Hudson raz poważnie mi podpadł! Oj, tak... zalazł mi za skórę. Myślę, że nie tylko mi. A Alayna? Ta mi podpadła nawet kilka razy, ale ona... ma po prostu taki charakter. To te jej ciągłe obawy skierowane w stronę Hudsona, miejscowa "nierzetelność" mnie najbardziej irytowały. Poza tym jednak Alayna jak najbardziej da się lubić! Jeszcze bardziej jednak uwagę przyciąga otoczenie bohaterów, które jest bardziej barwne i dodaje tej powieści jakiejś nutki... komedii? 

Powieść "Uwikłani. Obsesja" nie należy do literatury wysokich lotów, ale i od tej trzeba czasami odpocząć. Książka autorstwa Laurelin Pike idealnie wpasowuje się w ramy lekkiej, łatwiej i przyjemnej powieści. Oj, tak... pewnością książka Pike jest przyjemną lekturą! Nie irytuje ani nie obrzydza jak to może mieć to miejsce w wypadku innych powieści tego pokroju... Nie ma także ustawicznego zagryzania warg i tekstów "o święty Barnabo!". Nie brak w tej książce erotyzmu, a w dodatku jest on dosyć wysublimowany... troszkę tak jakby autorka po prostu czuła się w obowiązku zaserwować coś takiego czytelników (może z nadzieją na dotarcie do większej grupy odbiorców?), a więc nie jest go zbyt dużo. Reasumując "Uwikłani. Obsesja" to po prostu dobre romansidło. Idealne, aby trochę się rozluźnić... Jestem ciekawa jak potoczy się dalej historia związku Alayny i Hudsona.

Moja ocena: 4+/6 Mocna czwórka z plusem!

Za możliwość poznania książki "Uwikłani. Obsesja" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu!

marca 08, 2016

(456) Cukiernia w ogrodzie

(456) Cukiernia w ogrodzie
Tytuł: Cukiernia w ogrodzie
Autor: Carol Matthews
Wydawnictwo Harper Collins
Stron 464

"Moje życie stało się tak banalnie, tak monotonne. [...] Dopiero dziś uświadamiam sobie, że straciłam z oczu siebie, swoje sny i marzenia."

Carole Matthews, "Cukiernia w ogrodzie" 

"Cukiernia w ogrodzie" to powieść, która mnie oczarowała i w sobie rozkochała. Pełna ciepła i uśmiechu, z barwnymi bohaterami. Powieść Carole Matthews to jedna z tych pozycji, które czyta się z wypiekami na twarzy, niecierpliwie przewracając jej kolejne strony. Wciąga, ciekawi i niesamowicie intryguje. Mimo tego, że przypuszczałam jak potoczą się dalsze losy bohaterki książki "Cukiernia w ogrodzie" czytanie tej powieści było dla mnie czystą przyjemnością! Choć czasami miałam mordercze zamiary wobec niektórych z bohaterów tej książki... wynikało to jednak nie z ich sposobu przedstawiania przed autorkę, a jedynie z ich charakteru. Nie mniej..."Cukiernia w ogrodzie" to powieść, którą mogę polecić z czystym sumieniem wszystkim osobom lubiącym ciepłe powieści. 

Fay to kobieta po czterdziestce. Prowadzi urokliwą cukiernią, z samymi smakołykami w domowym ogrodzie. To właśnie praca i opieka nad wiecznie niezadowoloną i wymagającą cały czas opieki matką, zajmuje jej całe dnie. Czasem do tego życia wkrada się jednak Anthony - jej partner, z którym jest w związku już od dziesięciu lat. Niestety brak w ich związku emocji, świeżości... a może brak po prostu miłości, którą zastąpiło przywiązanie i chęć stabilizacji oraz poczucia bezpieczeństwa? Stałą towarzyszką Fay jest Lija, młoda Łotyszka, która swoim ciętym (i niezwykle szczerym!) językiem ujmie niejednego. Młoda pracownica Fay z czasem staje się także jej największą powierniczką... Życie Fay nabiera kolorów (i nieznanego wcześniej drżenia), gdy pewnego dnia w cukierni pojawia się Danny. Trzydziestolatek, który pewnego dnia postanowił porzucić swoje całe dotychczasowe życie i zamieszkać na barce. Z londyńskiego biurowca przeniósł się na barkę, żeglując po londyńskich kanałach. Pod jego wpływem Fay odzyskuje radość życia i zaczyna wierzyć, że nigdy nie jest za późno aby zmienić coś w swoim życiu... na lepsze. Kobietę czeka jednak wiele życiowych turbulencji... na skutek tragedii traci wszystko co było dla niej ważne. Od tego momentu musi zacząć zarządzać swoim życiem od nowa i podjąć decyzję jak ma ono wyglądać. Decyzję, która oczywiście nie będzie należała do tych najłatwiejszych.

Bohaterowie powieści Carole Matthews to bohaterowie bardzo... hm... różnorodni. W jej powieści można bowiem znaleźć bohaterów, którzy zostaną czytelnikowi zupełnie obojętni. Takich, których pokochamy... oraz takich, których będziemy mieli ochotę zamordować. Tak. Przyznaję - wobec niektórych miałam mordercze zamiary. Główni bohaterowie są jednak bohaterami bardzo ciepłymi i serdecznymi, którym czytelnik cały czas dobrze życzy. Szczególnie taką bohaterką jest Fay - oddana wszystkim... oprócz samej sobie. Przyznaję, że to bywało czasami irytujące. Wynikało to jednak z mojej ogromnej sympatii do tej bohaterki i nadziei, że wszystko ułoży się dla niej jak najlepiej. Przez to miałam ochotę nią czasami porządnie potrząsnąć i krzyknąć "Co Ty robisz?! Ona Cię wykorzystuje!". Skończyło się na tupaniu ze złości nogami... Cała gama bohaterów... gama stworzona (zagrana?) bardzo dobrze!

Tym co urzeka od pierwszej strony powieści jest jej klimat. Klimat kawiarni w pięknym ogrodzie, w pobliżu starego domu, nad wodą... i wszechobecny zapach cudownych wypieków.  Uwaga! Czytanie "Cukierni w ogrodzie" grozi niepohamowanym apetytem! ;) Jest w niej pełno smaków... nie tylko tych słodkich serników, szarlotek, tiramisu, ale także smakowitych kanapek i pysznych, świeżych sałatek. Widzicie... dla mnie była to nie lada pokusa tym bardziej, że jestem strasznym żarłokiem - a ta książka tylko mój apetyt pobudzała. Na samo wspomnienie... ale jedzeniem zajmę się za chwilę ;-)

Fabuła tej książki jest bardzo prosta. Zresztą jak na lekką, ciepłą powieść przystało. O dziwo... ten wątek różnicy wieku między Fay a Dannym nie jest wątkiem dominującym. Co więcej dodałabym, że ten aspekt stanowi znikomy wątek w tej powieści. To mnie cieszy. Tym bardziej, że autorce ten temat byłoby bardzo łatwo rozdmuchać. Tym samym to po prostu powieść o dojrzałej kobiecie, która musi nauczyć się zauważać swoje potrzeby... nauczyć się być taką troszkę egoistką. O kobiecie, która ma jeszcze całe życie przed sobą (mimo tego, że nie zdaje się tego zauważać). O kobiecie, która dopiero odkrywa, że zasługuje na szczęście, które może ją spotkać. O kobiecie, która jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że świat stoi przed nią otworem. Wreszcie... to powieść o przemianie zachodzącej w Fay. To wszystko jednak zostało przedstawione w sposób lekki, z nutą romantyzmu.

"Cukiernia w ogrodzie" to pełna ciepła, piękna opowieść o marzeniach, potrzebach i szczęściu. Powieść, która mnie niesamowicie wciągnęła. Poznawanie losów Fay było dla mnie samą przyjemnością, choć niejednokrotnie zachowanie ludzi z jej otoczenia mnie irytowało. Jedyna "wina" Fay leży w jej wielkiej ufności względem ludzi... w twierdzeniu, że jeśli ona czegoś komuś nie zrobi to ten ktoś na pewno jej też tego nie zrobi. Niestety życie nie zawsze jest tak piękne i jasne. Carolyn Matthews, autorka serii o Klubie Miłośniczek Czekolady stworzyła poruszającą i napawającą optymizmem powieść. Lekka, ale utrzymana na naprawdę wysokim poziomie. "Cukiernia w ogrodzie" to świetna, wciągająca powieść, która odrywa od świata na kilka chwil.... 

Moja ocena: 5+/6 Bardzo dobra z plusem!

Za możliwość poznania książki Carole Matthews serdecznie dziękuję Wydawnictwu Harper Collins!

marca 06, 2016

(455) Frida

(455) Frida
Tytuł: Frida
Autor: Barbara Mujica
Wydawnictwo Marginesy
Stron 445

"Nasz umysł odkrywa fakty wciąż na nowo; tyle razy przeżywamy je w myślach, że po pewnym czasie nie wiemy już, czy zdarzyły się naprawdę, czy też wymyśliliśmy je, za każdym razem odrobinę upiększając kolejne sceny, dodając szczegóły tu czy tam, aż obraz mentalny zaczyna całkowicie odbiegać od rzeczywistości."

Barbara Mujica, "Frida"

Frida Kahlo (a właściwie: Magdalena Carmen Frieda Kahlo y Calderon) była meksykańską malarką. Myślę, że jej postać jednak jest nam wszystkim bardziej lub mniej znana. Jeszcze bardziej znane niż jej twórczość jest jednak jej bujne życie. Choroba, życie na tle rewolucji, związek z Diego Riwerą. Frida Kahlo jest bardzo barwną postacią. Egocentryczna i pewna siebie... jedni ją kochali drudzy nienawidzili. "Frida" ukazuje obraz życia wielkiej pisarki bez tematów tabu. Biseksualność, rywalizacja sióstr, związek z nauczycielem... Historia życia Fridy jest historią niezwykle burzliwą. Niestety mam wrażenie, że autorce nie udało się w pełni wykorzystać tej burzliwości. Szkoda. 

"Frida" nie jest powieścią stricte biograficzną. Duża część postaci i zdarzeń pojawiających się w książce zrodziła się jedynie w głowie autorki. Nie mniej "Fridę" można uznać za pewne źródło informacji o meksykańskiej malarce. Jest jej życiem w końcu bardzo silnie inspirowana! Autorka próbuje wejść w skórę młodszej siostry malarki, Cristine. Tworzy coś na wzór jej potencjalnej rozmowy z psychiatrą. Zastanawia się jak jest żyć przy wielkiej i sławnej siostrze... samej będąc zwykłą, szarą myszką na którą nikt nie zwraca uwagi. Tym samym z narratora czyni właśnie siostrę Fridy. Narratorkę, którą silnie kierują emocje. To było ciekawe doświadczenie. Nie wiem tylko... czy nie było momentami sztuczne? 

Barbara Mujica stworzyła zbeletryzowaną biografię Kahlo. Ustami jej siostry opowiada o jej dzieciństwie, dorastaniu, pierwszych miłościach, życiu. Z książki cały czas bije obraz Fridy jako kobiety egocentrycznej, o niezwykle silnym charakterze! Charakterze, którego nie potrafi złamać choroba, wypadek, niepowodzenia. Frida Kahlo w utworze Barbary jest postacią dominującą. Szczególnie w swojej rodzinie... Autorka przedstawia meksykańską malarkę jako królową od pierwszej strony. Królową, która była pewna, że nią zostanie i do tego uparcie dążyła. 

Życie Fridy Kahlo nie było usłane samymi różami. W dzieciństwie zachorowała na polio, budzące powszechny strach. Od tego momentu była po części niepełnosprawna... przestała być idealna. Ukrywała jednak swoje wady pod osłoną ciętego języka. Największe zainteresowanie w kwestii jej życia budzi jednak jej związek z Diegem Rivero - utalentowanym malarzem i zagorzałym komunistą starszym od niej o ponad dwadzieścia lat. Ich związek, a później małżeństwo było bardzo burzliwe. Pełne kłótni, zdrad... ale także jak utrzymywali oboje miłości. Frida żyła w cieniu wielkiego męża. Była uznawana za żonę, która jedynie przy okazji trochę malowała. Jak to bywa zwykle w takich przypadkach w pełni została doceniona dopiero po śmierci. 

"Frida" nie jest idealną książką. Jest niekiedy porywająca, a niekiedy bardzo nużąca. Chyba nawet częściej nużąca. Pomysł z uczynienia narratorki młodszej siostry Fridy jest ciekawy, jednak ta narracja czasami mnie irytowała. Barbara Mujica stworzyła ciekawy i niekiedy porywający obraz życia Fridy. Przyznam jednak, że czasami po prostu przynudzała, a niektóre wstawki były zupełnie niepotrzebne. Na ogromny plus zasługuje jednak zdolność autorki do ukazania ówczesnych realiów życia, także na tle rewolucji. Plusem jest także ukazanie charakterów postaci... swoją drogą bardzo barwnych. Barbara potrafi świetnie przedstawiać, kreować rzeczywistość. Czasami nawet tak dobrze, że niektóre sceny jak film wyświetlały mi się przed oczami. To ogromny plus! 

Trudno mi pisać o tej książce, bo w sumie w ogólnym rozrachunku wychodzi, że jest to powieść dosyć przeciętna. Miała ogromny potencjał już w chwili, kiedy autorka za bohaterkę swojej powieści obrała Fridę - postać z tak burzliwym życiem, pełną przeciwieństw (widać to od pierwszej strony tej powieści... z jednej strony oddana, ciepła siostra, a z drugiej dziewczyna potrafiąca bezlitośnie ranić). Niestety mam wrażenie, że autorce nie udało się go w pełni wykorzystać. Książka Mujici to powieść, której niektóre strony czytelnik przeżywa każdą cząsteczką swojego ciała... kiedy indziej niestety po prostu ma ochotę odłożyć ją na bok i zasnąć. Reasumując: "Frida" to dobra powieść, która na pewno zachwyci fanów meksykańskiej malarki, buntowniczki. Mnie ujęła wyrazistością bohaterów i ukazaniem realiów ówczesnego świata. To właśnie tło historyczne i obyczajowe było dla mnie najbardziej pociągające... A reszta? No cóż. Było różnie. Arcydziełem "Fridy" moim zdaniem nazwać nie można. 

Moja ocena: 4+/6 Dobry z plusem!

Za możliwość poznania książki "Frida" dziękuję matras.pl!

marca 05, 2016

(454) Recenzja przedpremierowa: Udręka braku pożądania

(454) Recenzja przedpremierowa: Udręka braku pożądania
Tytuł: Udręka braku pożądania
Autor: Janusz L. Wiśniewski
Wydawnictwo Literackie
Stron: ok. 100

Premiera 31.03.2016 rok!

"Pamiętasz, jak w Brukseli, po tym kongresie, poszliśmy do sklepu i kupiłem trzy sukienki dla Martusi? W trzech różnych rozmiarach? Bo ja chciałem wyobrazić ją sobie w tych sukienkach, gdy mnie już nie będzie..."

Janusz L. Wiśniewski, "Udręka braku pożądania"

Janusz L. Wiśniewski to niezwykle popularny autor w Polsce..., a także za granicą. Człowiek niesamowicie wykształcony (magister fizyki, magister ekonomii, doktor informatyki, habilitowany doktor chemii)! Naukowiec i pisarz. Zadebiutował w 2001 roku powieścią "S@motność w sieci", która podbiła serca rzeszy czytelniczek... i odmieniła ich życie. Pisarz niejednokrotnie dostawał wiadomości o tym jak jego książki wpływają na życie kobiet. Pozwalają je niekiedy odmienić o 360 stopni! Na lepsze... Często wiąże się to także z porzuceniem niesatysfakcjonującego związku. Stąd też za twórczością Wiśniewską nie przepadają mężczyźni. Wiśniewski to autor także takich książek jak "Bikini", "Ślady", "Ukrwienia". Obok "S@motności w sieci" kręcę się już bardzo długo, a jednak "Udręka braku pożądania" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Spotkanie ciekawe, jednak nie jestem pewna czy adekwatne to mojego życia i doświadczenia życiowego. Nie mogę jednak napisać, że był to strzał w kolano. 

"Udręka braku pożądania" to zbiór opowiadań, konkretniej: dwudziestu jeden opowiadań. Opowiadań zawierających prawdziwe, ludzkie historie. Historie przykre, dręczące, niedające spać... wydarzenia, które wywołały w bohaterach stałe obrażenia. To historie niezwykle krótkie, ale także niezwykle treściwe. Dla Wiśniewskiego nie ma tematów tabu! Pedofilia, nałogi, menopauza, strach przed rakiem, niemoc seksualna i wiele, wiele innych tematów autor porusza w swoich opowiadaniach. Pisze o szczęściu, o kłamstwie. Część opowiadań jest oparta na wiedzy stricte naukowej, inne na emocjach i rozmowach z innymi ludźmi. 

Mam z tym zbiorem pewien problem. Autor nie skupia się jak już napisałam wcześniej na jednym temacie, a stara się ich poruszyć wiele. To wszystko w jednym tomie. Szczerze mówiąc myślę, że ze względu na to czytanie tego zbioru "od deski do deski" - na jedno posiedzenie jest ogromnym błędem! Opowiadania w nim zawarte są naprawdę króciutkie, ale przy tym bardzo mocne. Warto nad nimi przez chwilę posiedzieć, a nie polecieć obojętnie do kolejnego opowiadania... "Książka powinna wywoływać w czytelniku obrażenia" - ta wywołuje, jeśli się ją sobie dawkuje.  Jeśli czytelnik zabiera się za czytanie opowiadania po opowiadaniu wrażenia się zacierają i całość traci swoją wyrazistość... co więcej szybko zapomina się o tym co się przeczytało.

Mogę się pokusić o stwierdzenie, że w "Udręce braku pożądania" każdy znajdzie jakiś tekst dla siebie. Mi najbardziej przypadł do gustu tekst "O szczęściu" z którego dowiedziałam się np., że w USA istnieje zapis w konstytucji, że każdy ma prawo do szczęścia. Odebranie go grozi w niektórych stanach nawet karą śmierci! Nikt jednak nie został jeszcze skazany z tego artykułu nawet na dwie godziny robót publicznych. Okey. Każdy znajdzie w tym tomie jakieś opowiadanie dla siebie, a jednak nie mogę wyzbyć się wrażenie, że "Udręka braku pożądania" to zbiór skierowany szczególnie do kobiet po... trzydziestym piątym roku życia. Janusz L. Wiśniewski właśnie pragnieniami i zmartwieniami tych kobiet zajmuje się najbardziej. Choć... w zbiorze znajdują się także wypowiedzi kilku mężczyzn.

"Udręka braku pożądania" to jak zazwyczaj bywa w wypadku zbiorów opowiadań - zbiór zawierający lepsze i gorsze opowiadania. W niektórych tekstach Wiśniewski porusza tematy tabu (i robi to w sposób naprawdę poruszający!), a w niektórych... przepraszam za określenie, ale troszkę jakby odgrzewał stare kotlety. Tak samo niektóre teksty są dosyć infantylne. Nie mniej... "Udręka braku pożądania" jest naprawdę dobrą lekturą, z niejedną celną obserwacją. Przekrój bohaterów Wiśniewskiego jest bardzo różnorodny - zgwałcona kobieta, porzucona kobieta, bezdomny mężczyzna i ich życie skrócone do czterech - pięciu stron tego tomu. To było ciekawe doświadczenie. "Udrękę braku pożądania" polecam szczególnie dla tych dojrzalszych kobiet... To właśnie dla nich ta książka będzie miała największe znaczenie. W prozie Wiśniewskiego dużo jest pozytywnej prostoty. Nie jest to jednak w moim odczuciu dzieło wybitne. Dobre, ciekawe, ale nie wybitne czy rewelacyjne. Wiśniewski mówi o tym o czym boją się mówić inni, ale nie odkrywa przy tym Ameryki.

Za możliwość przeczytania zbioru "Udręka braku pożądania" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackie!

marca 01, 2016

(453) 5 - te urodziny bloga! :)

(453) 5 - te urodziny bloga! :)
Nastał ten dzień... "Książki - inna rzeczywistość" to blog istniejący już pół dekady! (Stwierdziłam, że to brzmi o wiele lepiej niż 5 lat :)). To właśnie pięć lat temu, we wtorek, 1 marca 2011 roku o 18:31 na blogu pojawił się pierwszy post... recenzja jakże "ambitnego" "Zmierzchu" ;) 

Zmieniło się dużo... Wystrój bloga był zmieniany kilkakrotnie, moja biblioteczka ogromnie się powiększyła i osiągnęła liczbę ponad 3 tys. egzemplarzy... Wzrost w ciągu 5 lat - dziesięciokrotny! Przeczytałam mnóstwo świetnych książek i co najważniejsze... uświadomiłam sobie, że blog to stały element mojego życia. Zaczynałam będąc w szóstej klasie szkoły podstawowej. A dzisiaj? Jestem uczennicą pierwszej klasy liceum i zamiast uczyć się na sprawdzian z logarytmów... piszę do Was te słowa. 

Te pięć lat było dla mnie czasem niesamowitym.

Dziękuję za ten czas i mam nadzieję, że "KiRZ" będą się nadal rozwijać. Co najważniejsze... Ten blog to dla mnie ogromna frajda! Nie myślałam, że wytrwa tak długo... to mnie bardzo cieszy. 

Dziękuję!