marca 24, 2017

(612) Magia olewania

(612) Magia olewania

Tytuł: Magia olewania
Autor: Sarah Knight
Wydawnictwo Muza
Stron 206

"Odpowiedz sobie na następujące pytanie: Czy zamiast poczucia winy i obowiązku, nękającego cię niepokoju, nie wolałabyś mieć świadomości mocy, zapału i uwolnienia się od trosk? Byłabyś jak Święty Mikołaj, tyle że zamiast worka zabawek, miałabyś wór z kuponami "na tym mi zależy", które rozdawałabyś na prawo i lewo wszystkim, którzy według ciebie na nie zasługują."

Sarah Knight, "Magia olewania"

"Magia sprzątania" zachwyciła wielu. Dla wielu była ważną pozycją, która w większym lub mniejszym stopniu zmieniła coś w ich życiu. Jedną z takich osób była Sarah Knight, autorka "Magii olewania". Kobieta postanowiła pokazać i nauczyć jak przydatne może być olewanie... i choć stara się cały czas (wręcz uciążliwie) podkreślić, że olewania nie powinno łączyć się z krzywdzeniem drugiego człowieka, to jednak całość wypada dość obcesowo, ironicznie i bezpardonowo, a przy tym banalnie.

Olać... spotkania na których nie ma ochoty się być, opinię innych ludzi, niepotrzebną (naszym zdaniem) papierkową robotę, cotygodniowe zebranie w pracy, wieczór panieński koleżanki, historię kolegi z pracy o jego genialnym dziecku, przejmowanie się pieniędzmi, rzeczami na które nie mamy wpływu. Olać, odpuścić, przestać się przejmować co ktoś o nas pomyśli, niepokoić niewykonanym zadaniem, martwić duperelami, opanować sztukę miłego mówienia "nie", przestać tracić czas na spotkania z ludźmi, z którymi przebywać nie chcemy, nie mamy ochoty, przestać zwracać uwagę na trendy, konwenanse, życiowe ograniczenia... żyć przede wszystkim dla siebie i z myślą o sobie. Jak stać się pozytywnym egoistą, który odpuszcza to co go nie interesuje... i nie ranić przy tym drugiego człowieka. 

"Magia olewania" to poradnik / kurs stopniowego odpuszczania i oczyszczania swojego życia z sytuacji (i ludzi) na które niepotrzebnie tracimy czas. Czas, którego nie mamy. Czas, który chcielibyśmy spędzić w inny – przyjemniejszy sposób. Pozycja Sarah Knight pod żadnym względem nie jest ani przełomowa, ani zaskakująca i szczerze mówiąc myślę, że każdy z nas ma w sobie choć cząstkę zdrowej asertywności... a ta pozycja jest skierowana szczególnie do osób, które nie potrafią odmawiać, odpuszczać, ułożyć swojej listy priorytetów nawet w maleńkim procencie. 

Nie można ominąć w pisaniu recenzji tej książki aspektu, że jest to pozycja odnosząca się do realiów amerykańskich – kultury, tradycji, obyczajowości... Sarah Knight z dnia na dzień postanawia olać pracę w wydawnictwie i stać się wolnym strzelcem, z dnia na dzień postanawia przestać przestrzegać regulaminu dotyczącego ubioru... Czy Polak się na to zdecyduje? Oczywiście, że tacy się znajdą, ale na dłuższą metę – Polak różni się od Amerykanina mentalnością, więc wcielenie co do joty książki "Magii olewania" w życia... mogłoby być w pewnych sferach nawet groźne. 

Poradnik Knight czyta się błyskawicznie – dużo wymienianek, brak ciągłego tekstu, lekki język, łatwo przyswajalna tematyka. "Magia olewania" punktuje jednak szczególnie tym, że autorka wszystkie rady, które zawiera w swojej książce... popiera przykładem z własnego życia. Gorzej, że nachodzi mnie smutna refleksja, że nie chciałabym poznać Knight w rzeczywistości, a gdyby to się stało (zakładając oczywiście, że by mnie nie olała)... jestem pewna, że byśmy się nie polubiły. "Magia olewania" to przyjemna pozycja na jeden wieczór – napisana z dużą dawką ironii i humoru, historii olewania z życia wziętych, której autorka wydaje się być dosyć przemądrzałą i pyszałkowatą osobą. Sarah Knight nie zachwyca zarówno swoim poradnikiem jak i osobowością, ale i to i to może znaleźć swoich fanów... w końcu ogólna myśl jaka płynie z "Magii olewania" wdrążona rozsądnie – może poprawić jakość życia, ale "Magia olewania" podsumowuje jedynie życiową mądrość, którą każdy wcześniej czy później nabywa..., a jeśli tak nie jest... wtedy naprawdę "Magia olewania" będzie dla niego pozycją niezbędną. 

Moja ocena: 6+/10

marca 17, 2017

(611) Niech od-żyje Cesarz!

(611) Niech od-żyje Cesarz!

Tytuł: Niech od – żyje Cesarz!
Autor: Romain Puertolas
Wydawnictwo Sonia Draga
Stron 365

"Nieraz staramy się upodobnić do innych, myśląc, że ludzie będą nas trochę bardziej lubić, ale się mylimy. Ludzie wolą nas takimi jakimi byliśmy przedtem. Woleli, gdy byliśmy naturalni." 

Romain Puertolas, "Niech od – żyje Cesarz!" 

"Niech od – żyje Cesarz!" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier 2017 roku. Po pięknej, wręcz baśniowej powieści Puertolasa "O dziewczynce, która połknęła chmurę tak wielką jak wieża Eiffla" nie mogłam doczekać się kolejnej książki jego autorstwa, która pojawi się na polskim rynku wydawniczym. "Niech od – żyje Cesarz!" nie jest jednak na tyle magiczną, niesamowitą i baśniową powieścią jak poprzednia książka autora, a jednak sympatyczną lekturą, która umila czas. Romain Puertolas stworzył kolejną ciepłą, zabawną powieść, w której współczesny świat został ukazany z lekkim przymrużeniem oka. Po raz kolejny udało mu się także ustrzec banalności, choć niektóre wątki jego powieści... wyglądają jak wzięte z kosmosu.

Rybacy odnajdują w lodowatych wodach Morza Północnego zamrożonego Napoleona Bonaparte oraz jego konia. Okazuje się, że Napoleon tak naprawdę wcale nie umarł na Wyspie Świętej Heleny w 1821 roku, a jedynie zapadł w śpiączkę. Przed rozkładem jego i jego konia uratowały lodowate wody Morza Norweskiego. Po rozmrożeniu Napoleon wyrusza na Korsykę, aby tam spędzić czas zasłużonej emerytury. Pomaga mu w tym mieszkaniec wyspy, który rozpoznał w nim wielkiego dowódcę. Po drodze cesarz odkrywa jednak jak wiele przez te niespełna dwieście lat się zmieniło – zakłada swój pierwszy t - shirt (z Shakirą), pije bez umiaru czarnego szampana (czyli coca – colę light) i zachwyca się postępem technologicznym, który jak ciągle mówi na pewno pozwoliłby mu wygrać pod Waterloo. 

Napoleon Bonaparte jako człowiek bardzo inteligentny szybko przyswaja sobie informacje dotyczące polityki i gospodarki. Trafia do Francji krótko po zamachu na rysowników Charlie Hebdo... z pomocą internetu szybko przyswaja sobie informacje, które wiążą się  z takimi słowami jak: ISIS, salafita, szariat, fatwa, dżihadysta. Mimo upływu czasu cały czas wierzy w swoje dowódcze i strategiczne zdolności, a tym samym jest przekonany, że jest w stanie pokonać dżihadystów... w dodatku bez rozlewu krwi. Udaje się do Pałacu Elizejskiego, aby zaoferować swoje usługi prezydentowi Francji. Hollande cieszy się, że wielki dowódca pragnie mu pomóc, a jednak widzi w nim także (z pomocą swoich doradców) zagrożenie dla swojej władzy. Tym samym Napoleon postanawia stworzyć armię i pokonać dżihadystów własnymi siłami..., ale w końcu od czego jest człowiek – guma, tancerki kankana, zamiatacz ulicy i imam? 

Jak już widać po samym opisie fabuły – "Niech od – żyje Cesarz!" to książka lekko zwariowana, ale przy tym niegłupia. Napoleon staje się symbolem społeczeństwa, które nie rozumie dlaczego tylu ludzi ginie w zamachach – po co? To starcie dowódcy, pełnego szlachetnych ideałów z radykalnymi islamistami, którzy nie reprezentują swoją postawą niczego – zabijają ludzi (w tym dzieci) za granie w piłkę nożną, a co robią po "pracy"? Idą pograć w piłkę nożną. "Niech od – żyje Cesarz!" to książka, która przez swego rodzaju niewinność jeszcze wyraźniej pokazuje ogrom cierpienia, które spotyka Francję, a także resztę świata w wyniku zamachów terrorystycznych. 

"Mały Korsykanin zauważył rodzinę siedzącą w piwogródku. Ojciec wraz z dwojgiem dzieci jedli ze wzrokiem wpatrzonym w ekrany swoich smartfonów; matka zdawała się mówić sama do siebie. Wyszłam za mąż za komórkę, myślała sobie pewnie. I urodziły nam się dwie dorodne komóreczki.

Romain Puertolas, "Niech od – żyje Cesarz!"

Książka Puertolasa pozwala spojrzeć na dzisiejszy świat ze wszystkimi jego nowinkami technicznymi z pewnym dystansem. Pozwala pośmiać się ze wszelkich masowych rzeczy i zobaczyć... jak bardzo ludzie i świat się zmieniają. Z tym, że Napoleon w powieści Puertolasa nadąża za tym wszystkim trochę za szybko. Może właśnie przez to autor tak często podkreśla jak inteligentny jest bohater? Nie mniej jeden wątek tej powieści zupełnie jakoś tak mi nie przypadł do gustu, a mowa tu o tym, że choć Napoleon został rozmrożony... to jednak bez swojego penisa (który swoją drogą miał mniej niż trzy centymetry) i w rezultacie podczas scen, w którym czytelnik wie, że dojdzie do seksualnego zbliżenia... Napoleon wydawał się naprawdę jeszcze dziwniejszym bohaterem. Tym bardziej, że częściej w książce Puertolasa kojarzy się z dwudziestoparolatkiem, a nie pięćdziesięcioparolatkiem – wielkim dowódcą, który prawie dwieście lat spędził zamrożony w morzu. Choć przyznaję, że scena w której Napoleon bierze viagrę i stwierdza, że to naprawdę wspaniała epoka... ma w sobie trochę komizmu. 

"Niech od – żyje cesarz" to lekka, zabawna historia, w której autor nie lekceważy problemu jakim są działania tzw. Państwa Islamskiego, ale stara się spojrzeć na nie z pewnym dystansem – z dystansem, który mógłby posiadać tylko człowiek nie z tej epoki. Romain Puertolas napisał książkę, która na swój sposób jest nietuzinkowa i bez wątpienia stanowi przerywnik podczas czytania wszystkich innych pozycji. Zabawna, niegłupia, lekka, ponad warstwą komizmu przekazująca treści na temat ówczesnego świata, ale w porównaniu z poprzednią książką Puertolasa wypada dosyć blado. Nie mniej historia "zmartwychwstałego" Napoleona pozwoliła mi się rozluźnić, a przy tym nie ogłupić, ponieważ została dobrze napisana. 

Moja ocena: 7-/10

marca 13, 2017

(610) Zimowa miłość

(610) Zimowa miłość

Tytuł: Zimowa miłość
Autor: Elżbieta Rodzeń
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Stron 464

"Przy­padek rządzi po­nad połową naszych działań, a my kieru­jemy resztą." 

Niccolo Machiavelli

Kobieca literatura – szczególnie ta, której ważnym elementem jest miłość bywa trywialna, głupia i banalna. Dlatego też po takie pozycje sięgam rzadko, a jeśli już to częściej po autorki zagraniczne, ponieważ mimo, że w literaturze polskiej czynnikiem pozytywnie wpływającym może być polska mentalność (choć i tu różnie) czy też samo miejsce akcji... i ten potencjał nieczęsto zostaje wykorzystany. "Zimowa miłość" to książka, która skusiła mnie przede wszystkim swoją okładką i opisem zapowiadającym spotkanie miłości po latach. A co z tym, że to książka polskiej autorki? Ze względu na dobrą, niebanalną szatę graficzną... na ten fakt zwróciłam uwagę dopiero, gdy zabrałam się za czytanie. I dobrze, bo mogłabym się niepotrzebnie zniechęcić (i po prostu po tę pozycję nie sięgnąć), a przecież Elżbieta Rodzeń odwaliła kawał dobrej roboty. Wydawnictwo także! Na polskim rynku wydawniczym większość książek literatury kobiecej ma na okładce... kobiety – uśmiechnięte tak lub inaczej, więc "Zimowa miłość" ze swoją okładką wyróżnia się! Natomiast okładka w połączeniu z niebanalną treścią dają czytelniczkom satysfakcjonującą całość. 

Anna jest dyrektorem kliniki chirurgii plastycznej. Jest samotna i skupiona na pracy. Michał jest natomiast laryngologiem, pracuje w szpitalu dziecięcym i ma wspaniały kontakt ze swoimi małymi pacjentami, jak i córeczką. Anna i Michał mieszkają w tym samym mieście, a jednak starają się unikać. Dochodzi jednak do tego, że pojawiają się na tej samej konferencji. Na tym się nie kończy... jedna decyzja doprowadza do lawiny wydarzeń, której nie potrafi powstrzymać nawet ich niepewność we wzajemnych relacjach. Niepewność, która sięga jeszcze wydarzeń sprzed szesnastu lat. Poznali się na pierwszym roku medycyny – oboje porzucili dla studiów swoje pasje. Może to właśnie przez to odnaleźli wspólny język? Stopniowo ich przyjaźń zaczęła przeradzać się w głębsze uczucie. Michał był pewny swoich uczuć, widział swoje życie u boku Anny – małżeństwo, dom, dzieci... Nagle Anna jednak z nim zerwała, nie siląc się nawet na najmniejsze kłamstwo w kwestii tego "dlaczego?". Po prostu odeszła – bez słowa... I Michał dopiero wiele lat później ma szansę poznać odpowiedź na pytanie "dlaczego", jednak czasami na danie pewnych odpowiedzi bywa już za późno. 

Po "Zimową miłość" sięgnęłam z tego samego powodu, z którego myślę większość kobiet sięga po literaturę stricte kobiecą, czyli pragnęłam się rozluźnić... przeczytać pokrzepiającą i dającą nadzieję historię, która najlepiej zakończona happy endem wywoła uśmiech na mojej twarzy. Zatrzymać się jeszcze na chwilę w zimowej aurze, która zostanie jednak otulona ciepłym kokonem miłości – zarówno tej pierwszej, jak i tej powracającej jak bumerang – czasami po miesiącach, a czasami po latach. Książka Elżbiety Rodzeń okazała się jednak być nie tylko pokrzepiająca, ale także zmuszająca do refleksji, bo pokazująca jak wiele człowiek może stracić przez zwykły strach. A może wcale nie tak zwykły, ponieważ paraliżujący, obezwładniający i zmuszający do podjęcia decyzji, które zadają ból. 

Historia przedstawiona w "Zimowej miłości", choć oparta na kanwie spotkania ze starą miłością po latach jest niebanalna, a relacje między bohaterami misternie skonstruowane. Powieść Elżbiety Rodzeń to jedna z tych książek, które czyta się z wypiekami na twarzy, choć autorka utrzymuje niejednorodne tempo akcji. Retrospekcje pozwalają poznać historię początku relacji Anny i Michała, lecz one same wzbudziły także we mnie pewne uczucie niedosytu, ponieważ gdy te się skończyły... zabrakło mi pewnego spoiwa losów Anny po rozstaniu. Szesnaście lat z życia Anny zostało prawie zupełnie pominięte – być może to celowy zabieg mający na celu podkreślenie, że jest to przede wszystkim historia miłości, która nie pozwoliła Annie ruszyć do przodu, ale w kontraście z przedstawionymi losami Michała – nie jestem pewna, czy ten celowy zabieg jest dobry dla ogólnego odbioru książki. 

Tym co zawsze ujmuje mnie w historiach miłosnych jest wprowadzenie młodego bohatera, który staje się swego rodzaju spoiwem, a tym samym łącznikiem w skomplikowanych relacjach między dorosłymi. I tak, córka Michała wprowadza do tej historii nie tylko niewinność, dziecięce spojrzenie na świat, ale także łagodność, której paradoksalnie towarzyszy iskra, ponieważ to właśnie ona niejednokrotnie podgrzewa atmosferę. Atmosferę, która często mogłaby być oziębła, bowiem "Zimowa miłość" jest powieścią, której akcja toczy się przede wszystkim w małym domku, w zasypanym śniegiem lesie i na szpitalnych korytarzach – jednak to co kojarzy mi się z tymi oboma miejscami, to swego rodzaju mikroświaty, w których aż tętni od emocji między bohaterami. 

Elżbieta Rodzeń napisała świetną powieść, która porywa. "Zimowa opowieść" to książka, która zaskakuje i choć brakuje jej trochę do ideału... na swój sposób zachwyca. Jest niebanalna, nie brak w niej scen chwytających za serce, ale także takich, które wywołują uśmiech na twarzy czytelniczek. Przejmująca, kobieca historia o przeznaczeniu, drugich szansach, walce z samym sobą, ale także wybrakowaniu i kompleksach, które nie pozwalają normalnie żyć. Autorka uzyskuje bardzo ciekawy efekt przez to, że trzyma przez długi czas czytelniczki w niepewności. Mimo, że zakończenie jest łatwe do przewidzenia... droga, która do niego prowadzi jest smakowita i warta poznania / przeczytania. "Zimowa miłość" to książka idealna nie tylko na zimowy, mroźny dzień, ale także pozycja dla której warto zarwać noc – ciepła, wzruszająca, pokrzepiająca i niosąca nadzieję, że nigdy nie jest za późno na szczęście. Jedna z tych słodko – gorzkich książek, których kolejne strony przewraca się niecierpliwie z pytaniem: "Co będzie dalej?". Piękna historia, która uwodzi kreacjami bohaterów, oddaniem kruchości międzyludzkich relacji, a w której nic nie jest ani czarno – białe, ani proste. 

Moja ocena: 8/10

marca 09, 2017

(609) Czarna trasa

(609) Czarna trasa
Tytuł: Czarna trasa
Autor: Antonio Manzini 
Wydawnictwo Muza
Stron 290

"Przeszłość to zmarły, którego zwłoki ciągle cię nawiedzają. Za dnia i w nocy. Czasami to nawet przyjemne. Bo jeśli nadejdzie dzień, kiedy przeszłość nie zjawi się w twoim domu, to znaczy, że sam do niej dołączyłeś. Stałeś się przeszłością."

Antonio Manzini, "Czarna trasa"

Alpejska dolina Aosty, a w niej Rocco Schiavone – policjant, który na skutek zatargu z niewłaściwymi ludźmi czy też własnej niesubordynacji wpadł tarapaty i został zesłany z Rzymu na północ Włoch. Szorstki brutalny, zdolny do łamania prawa, przekraczania granic – pełen sprzeczności i nietuzinkowy. Z jednej strony zachwycający się pięknymi widokami, a z drugiej strony bijący podejrzanego na przesłuchaniu. Uparty jak osioł wędruje zimą po alpejskich zboczach w butach, które nadają się co najwyżej na jesień... i to w Rzymie. Nieuczciwy, nagina prawo dla swoich własnych korzyści, tęskni za Rzymem, nie znosi gór, śniegu i zimna. Jest niemiły, obcesowy, pogardza swoimi zwierzchnikami i współpracownikami. Idealny nie-ideał, a jednak potrafi zaskarbić sobie sympatię kilku ludzi... także czytelników, choć niekiedy próby stworzenia wizerunku wrażliwego bohatera zostały wprowadzone na wskroś, niepotrzebnie i wypadły autorowi sztucznie.

Antonio Manzini, włoski autor kryminałów napisał serię książek o śledztwach Rocco Schiavanni'ego, a "Czarna trasa" to jej pierwszy tom. Na stoku nad Champoluc zostaje znalezione pokiereszowane ciało mężczyzny. "Pokiereszowane" to jednak istny kolokwializm, ponieważ mężczyzna znajduje się w wielu... setkach kawałków. Rocco Schiavani uznaje to za wydarzenie niezwykle irytujące i krótko mówiąc upierdliwe. Sprawa wydaje się być tym trudniejsza, że sytuacja miała miejsce w miasteczku, w którym prawie każdy jest z większością jego mieszkańców bliżej lub dalej spokrewniony. Zamknięta enklawa, małomiasteczkowe plotki i tony śniegu. I morderca, który próbuje ukryć swoją tożsamość. 

"Czarna trasa" to krótki kryminał, który z każdą kolejną stroną nabiera rozpędu. Sympatyczna, stosunkowo krótka pozycja, w której choć zagadka kryminalna nie jest spektakularna... to jednak wywołuje w czytelniku pewien stopień zaciekawienia.  Książkę Manziniego przeczytałam w jedno dłuższe popołudnie i to był dobrze spędzony czas w zimowej aurze, jednak czuję, że to jedynie przedsmak tego co autor ma do zaprezentowania czytelnikom w następnych częściach serii. W "Czarnej trasie" akcja jest odrobinę rozwleczona, brak jej skumulowania. Autor stara się powoli zaznajomić czytelnika z dość niejednoznacznym bohaterem, który choć budził we mnie z początku jedynie sprzeczne uczucia (i irytację) z czasem zaczął zyskiwać moją sympatię. 

Antonio Manzini stworzył książkę, która bez wątpienia przyciąga swoim klimatem – ośnieżone szczyty Alp, małe miasteczka, społeczność w której każdy każdego zna, a Rocco Schiavone wpada do niej z impetem, próbując zburzyć jej wewnętrzny spokój. Odizolowanie terenów górskich, w których toczy się akcja przywodzi na myśl swego rodzaju odizolowanie Sandomierza w "Ojcu Mateuszu". Wielki świat jest gdzieś tam, a jednak zostaje w pewien sposób odcięty, a akcja skupiona na mniejszej przestrzeni. "Czarna trasa" staje się przez swój małomiasteczkowy klimat powieścią bardzo intrygującą, która stanowi idealną zimową lekturę – autorowi udało się zapanować nad klimatem i bohaterami, a przy tym stworzyć ich ciekawe sylwetki, choć przecież zagadka kryminalna, mówiąc kolokwialnie – nie wbija w fotel (choć sam moment jej rozwiązania już tak).

Prosta intryga kryminalna zestawiona z wyrazistą postacią głównego bohatera składa się na książkę włoskiego pisarza, które ujmie niejednego. "Czarna trasa" to świetny rozbieg przed kolejnymi częściami, który pokazuje, że seria o Rocco Schiavelli będzie serią niewydumaną, a operującą prostą (nie mniej jednak intrygującą) zagadką, która wciąga i przyciąga uwagę czytelnika. Poszczególne wątki fabularne mogą zostać szybko zapomniane, ale klimat tego kryminału zostanie z czytelnikiem na długo, bowiem autor wie jak operować w literaturze relacjami międzyludzkimi, atmosferą, specyfiką geograficzną... wykorzystuje teren Alp i małą społeczność ludzką, aby zagęścić fabułę i paradoksalnie... oferuje czytelnikom książkę zdecydowanie za krótką. Wypatruję niecierpliwie kolejnych tomów!

Moja ocena: 7/10

marca 04, 2017

(608) Eksplozje

(608) Eksplozje
Tytuł: Eksplozje
Autor: Janusz L. Wiśniewski & Tomasz Jastrun, Daniel Odija, A.J. Gabryel, Alek Rogoziński, Igor Brejdygant, Jacek Melchior, Paweł Paliński, Ahsan Ridha Hassan
Wydawnictwo Wielka Litera
Stron 350

"To wtedy, w drodze powrotnej z Helu, zrozumiałam, że on nie będzie nigdy tylko moim mężczyzną. Jego można mieć całego dla siebie tylko okresowo. I powinnam to zaakceptować. Jeżeli nie można mieć całego ciasta, to i tak można mieć radość przy wydłubywaniu i jedzeniu rodzynków. Poza tym warto żyć chwilą, choć często chce się własne serce odłożyć do lodówki."

Janusz L. Wiśniewski, "Kochanka" 

Janusz L. Wiśniewski – człowiek orkiestra, bestsellerowy autor powieści, opowiadań i felietonów dla kobiet. Doktor informatyki i chemii, magister fizyki, rybak dalekomorski, autor między innymi "S@motności w sieci", "Na fejsie z moim synem", "Łóżko"  czy też "Miłość oraz inne dysonanse". "Eksplozje" to wspólny projekt literacki – pisarze Jastrun, Odija, Gabryel, Rogoziński, Brejdygant, Melchior, Paliński oraz Hassan stworzyli literackie odpowiedzi na opowiadania Wiśniewskiego (z którymi czytelniczki mogły już się jednak zapoznać wcześniej, ponieważ zostały opublikowane np. w "Zespołach napięć"). I muszę przyznać, że to odgrzewanie tego co już było... podczas lektury "Eksplozji" trochę mnie do tego tomu zniechęciło.  A jednak... ta mieszanka emocjonalnych opowiadań Wiśniewskiego i nowe aranżacje świetnych polskich pisarzy, w tym literackim pojedynku tworzą ekscytującą i rewelacyjną całość. "Eksplozje" to zbiór nietuzinkowy, zbiór niesamowicie przejmujący – zbiór opowiadań o cierpieniu, rozpaczy, miłości, tęsknocie, pragnieniach, lękach... niesamowita, wybuchowa dawka emocji. Prawdziwa eksplozja uczuć i dobrej literatury. 

Po udanym, a jednak niezachwycającym pierwszym spotkaniu z twórczością Wiśniewskiego rok temu, przy okazji zbioru "Udręka braku pożądania" nie sięgałam po "Eksplozje" ze względu na jego twórczość. "Eksplozje" zaintrygowały mnie także nie tyle różnorodnością pisarzy, jak faktem, że jednym z nich jest Igor Brejdygant, którego "Paradoksem" cały czas się zachwycam. Mimo to już po lekturze "Eksplozji"  wiem, że choć to zbiór świetnych opowiadań różnych autorów, to jednak mistrz w tym wypadku jest jeden. I jest nim Janusz L. Wiśniewski. Jest niezaprzeczalnym mistrzem w opisywaniu kobiecych emocji, ich subtelności, ekspresji, targających nimi namiętności. W opowiadaniach Wiśniewskiego cały czas przewijają się treści związane z jego wykształceniem, przez co niektóre utwory jego autorstwa wydają się być w pewnych wątkach monotematyczne, ale to pewna cecha charakterystyczna jego... bardzo poruszającej twórczości. 

Opowiadania Wiśniewskiego są kanwą dla pozostałych utworów zawartych w zbiorze. Literackie odpowiedzi pisarzy zazębiają się z utworami Wiśniewskiego – łączą je różne aspekty: postać głównego bohatera, drugoplanowego, wydarzenia, emocje, rodzaj relacji, okresu historycznego. Je wszystkie jednak łączy bardzo dobry język jakim zostały napisane. Z tego literackiego pojedynku wyłaniają się całościowe historie, które pozwalają poznać styl pisarzy innych niż Wiśniewski. Bardzo dobry styl! Nie wszystkie opowiadania mówiąc kolokwialnie wbijają w fotel, ale każde z nich ma w sobie... "to coś". Piękna dawka wyśmienitej literatury, która zmusza do refleksji i może właśnie dlatego tak mnie zachwyca.

Zbiór otwiera opowiadanie Wiśniewskiego "Arytmia". Opowiadanie, które wbija w fotel, powoduje drżenie serce, przywołuje ciarki... niesamowicie emocjonalne w swego rodzaju surowości i to naprawdę nieprawdopodobne, że napisał je mężczyzna – niesamowita wrażliwość, otwartość i szczerość. Niesamowite opowiadanie. Odpowiedź na nie, w postaci "Metronomu" stworzył Daniel Odija – utrzymał je w podobnej atmosferze, w podobnym stylu – bardzo mi się podobało, choć nie wykończyło emocjonalnie jak opowiadanie Wiśniewskiego. 
Drugi pojedynek, czyli "Syndrom przekleństwa Undine" Wiśniewskiego vs "Pilzner solipsysty" Brejdyganta, czyli kolejna dawka świetnej literatury. Oba opowiadania genialnie się dopełniają – Wiśniewski wychodzi naprzeciw czytelniczek z opowiadaniem pisanym z kobiecej perspektywy, a Brejdygant z męskiej. Elektryzujące połączenie. Ekscytująca całość, która wbija w fotel... Mocne, celne i godne zapamiętania utwory pokazujące, że świat nie jest ani czarno – biały... ani dobry.
Kolejny zestaw, czyli "Anorexia nervosa" Wiśniewskiego oraz "Jeden dzień w Sarajewie" Alka Rogozińskiego – poruszające, zaskakujące, chwytające za serce, świetnie zakończone. Operują jedną historią, uzupełniają się. Alek Rogoziński tworząc swoją opowieść pozostaje gdzieś w z boku... i może właśnie dlatego ciąg dalszy "Anorexia..." jest tak przejmujący. 

I tak przez te trzy zestawy przechodzimy do kolejnego oblicza damsko – męskich relacji... "Kochanka" i "Kochanek" (Tomasz Jastrun) to dwa opowiadania opisujące związek pozamałżeński. Jak można domyślić się już po tytułach... Wiśniewski zabrał się za stronę kobiecą, a Jastrun za stronę męską. Poruszające i otwierające oczy. 
Janusz L. Wiśniewski nie zawsze jest mistrzem. W następnej parze opowiadań ("Noc poślubna" i "Drugie samobósjtwo Magdaleny") Ahsan Ridha Hassan pokonał go. Oba opowiadania oscylują wokół historii żony Josepha Goebbelsa, jednak to opowiadanie ze względu na narrację zwróconą bezpośrednio w kierunku... Magdy Goebbels, która zamordowała swoje dzieci, a potem sama popełniła samobójstwo z pomocą Josepha (w ramach solidarności z Hitlerem) budzi największe emocje. "Drugie samobójstwo.." budzi odrazę i dużo negatywnych emocji. Jest mocne i zapadające w pamięć – niesamowite pod względem literackim! Hassan wygrywa. 
Opowiadanie Gabryela "Zła Kobieta" zostało powiązane z "Cyklami zamkniętymi" Wiśniewskiego w sposób dosyć luźny, a jednak pokazujący... jak bardzo ludzkie losy się przenikają i zazębiają, jak wiele mają nam do zaoferowania. Oba bardzo dobre, ciekawe, poruszające i zmuszające do refleksji.
Siódmy zestaw, czyli "Krew" Wiśniewskiego oraz "Strzępy" Palińskiego to w pewnym sensie najbardziej enigmatyczny duet, który nie rzuca na kolana, ale jest dobry...
Zamknięcie tego zbioru, czyli "Menopauza" oraz "Zmarszczki wszechświata" to takie podsumowanie kobiecości, przemijalności. Opowiadanie Jacka Melchiora stanowi dobrą kontynuację "Zmarszczek" Wiśniewskiego, swego rodzaju polemikę. Muszę jednak przyznać, że tak jak "Arytmia" i "Metronom" otwiera "Eksplozje" z prawdziwym emocjonalnym hukiem, tak "Menopauza" i "Zmarszczki" nie pozostawiają już w czytelniczce tak silnych emocji, choć bez wątpienia pokazują niesprawiedliwość biologiczną damsko – męskich zmian zachodzących z wiekiem. 

"Eksplozje" to zbiór wyjątkowy, który mimo, że nie ma w sobie za grosz optymizmu ani myśli pokrzepiających... powinien znaleźć się na półce każdej kobiety. Szesnaście opowiadań i dziewięciu niezwykle utalentowanych polskich pisarzy. Mieszanka pełna emocji. Mieszanka opowiadań, które poruszają, nie pozwalają o sobie zapomnieć, szokują przedstawionymi opowieściami, a przecież czytelnik już po drugim, trzecim zestawie opowiadań wie, że nie ma co się spodziewać happy – endów, a jednak czyta dalej... Czyta dalej, ponieważ w "Eksplozjach" swoje miejsce znalazły opowiadania przejmujące, wciągające, opowiadania wybitne, z ciekawą fabułą, bohaterami zarysowanymi wyraźną kreską. Opowiadania gorzkie, bo o życiu, jego ciemnych odcieniach, porażkach, niespełnionych pragnieniach, poszukiwaniu i czekaniu. Opowiadania o kobietach – złych, dobrych, zakochanych, pogubionych, udręczonych, poszukujących... Opowiadania godne uwagi.

Moja ocena: 8+/10

marca 03, 2017

(607) Sekrety roślin

(607) Sekrety roślin
Tytuł: Sekrety roślin. Przyroda uchyla rąbka tajemnicy
Autor: Anne – France Dautheville
Wydawnictwo Literackie
Stron 144

Premiera: 16 marca

"Prezent od tchórza
Jeśli twój pies po samodzielnej eskapadzie wraca, śmierdząc ohydnie, możesz się domyślić, że spotkał tchórza. By przywrócić mu jego naturalny psi zapach, natrzyj go sokiem z pomidorów, poczekaj, aż wyschnie i wypłucz."

Anne – France Dautheville, "Sekrety roślin..." 

Krótka, sympatyczna i po prostu atrakcyjna książka o świecie roślin – zbiór anegdot, ciekawostek dotyczących flory. Ponad 200 zaskakujących, zabawnych faktów ze świata roślin, który niejednokrotnie wiąże się nie tylko ze światem przyrody, ale także obszarów historii, literatury, mitologii, geografii i legend. Bardzo fajna książka dla wielkich entuzjastów natury i nie tylko. Całość jednak jest niejednorodna, raczej do przeglądania niż do czytania od deski do deski... "Sekrety roślin..." stanowią jedynie preludium do fascynującego świata natury.  Nie rzucają na kolana, ale z pewnością potrafią rozbudzić ciekawość w czytelniku. Tym bardziej, że okazuje się, że rośliny mogłyby być uczestnikiem kryminałów, thrillerów, romansów, a nie wbrew pozorom... jedynie filmów przyrodniczych. 

Babka lancelowata smakuje jak pieczarki? Papaja jest genetycznie spokrewniona z kapustą? Dlaczego Ludwik XIV zakazał wwożenia ananasów? W jaki sposób pokrzywa parzy? Jak zbudowana jest konopia? Skąd pochodzi cebula? Czym inspirowana była forma pierwszych butelek Coca – coli? Jak koper okazuje niechęć względem innych gatunków? Znacie odpowiedzi na te pytania? Anne – France Dautheville zna odpowiedzi na te wszystkie pytania (i nie tylko) i chętnie dzieli się nimi z czytelnikami. Już sam wstęp, który napisał Jean – Marie Pelt zapowiada lekturę, z której czytania radość będą czerpali przede wszystkim fascynaci i miłośnicy przyrody. Zresztą... nawet jeśli do nich nie należycie – w książce Dautheville na pewno znajdziecie choć jedną informację, która Was zainteresuje i zapadnie Wam w pamięć. 

Ciekawostki przedstawione w "Sekretach roślin" zostały spisane lekkim językiem, z humorem i dystansem. Książka Dautheville nie jest idealną pozycją, a jej wydanie pozostawia trochę do życzenia. Pierwsze co rzuca się w oczy to niedostatecznie duża ilość ilustracji, co wychodzi na jaw szczególnie w miejscach, gdzie mowa o roślinach nietuzinkowych. Dodatkowym minusem jest fakt braku pogrupowania ciekawostek na jakiekolwiek grupy tematyczne. "Sekrety roślin..." to książka nietuzinkowa pod tym względem, że przedstawia jedynie ciekawostki dotyczące roślin, a nie operuje czysto teoretyczną naukową wiedzą. To bardzo dobre, pozytywne uzupełnienie wiedzy, którą nabywa się w szkole. Sympatyczna pozycja, do przeglądnięcia, zaciekawienia, jednak nie zachwyca ani nie rzuca na kolana... 

Moja ocena: 7-/10

marca 01, 2017

(606) Piąta ewangelia

(606) Piąta ewangelia
Tytuł: Piąta ewangelia
Autor: Ian Caldwell
Wydawnictwo Sonia Draga
Stron 496

"Dzieci nie rozumieją co to grzech, wina, wybaczenie Duchowny tak szybko odpuszcza grzechy zupełnie obcym ludziom, że mały chłopiec nie potrafi nawet sobie wyobrazić, jak trudno będzie mu kiedyś wybaczyć wrogom. Albo przyjaciołom i najbliższym. Nawet jeszcze nie podejrzewa, że czasem dobrzy ludzie nie potrafią wybaczyć samym sobie. Bo można rozgrzeszyć z największych nawet błędów, ale niczego nie da się cofnąć."

Ian Caldwell, "Piąta ewangelia"

"Piąta ewangelia" – połączenie thrillera, dramatu rodzinnego i "Kodu Leonardo da Vinci". Dowód robiącej duże wrażenie wiedzy historycznej pisarza, Iana Caldwella autora "Reguły czterech". Bardzo dobra, pełna napięcia książka, w której choć akcja nie pędzi jak szalona... robi wrażenie. Ciekawe połączenie wątków spiskowych, historycznych, kryminalnych i rodzinnych. "Piąta ewangelia" to jedna z tych pozycji, która rozbudza w czytelniku ciekawość historycznych zagadek i tajemnic. Do tego stopnia, że już teraz zastanawiam się po jaki thriller historyczny sięgnę następnym razem (a raczej wyruszam na poszukiwanie na swoich regałach "Reguły czterech", ponieważ wiem, że dawno temu w tę książkę się zaopatrzyłam...). Książka Caldwella to świetna, wciągająca pozycja! W dodatku mam wrażenie, że jeden z najlepszych thrillerów jakie będę miała okazję przeczytać w tym roku...

2004 rok, schyłek pontyfikatu Jana Pawła II, w Muzeach Watykańskich już niebawem ma mieć miejsce tajemnicza wystawa. Jednak tydzień przed wystawą w Castel Gondolfo ginie jej główny kurator. W mieszkaniu greckokatolickiego duchownego dochodzi natomiast do włamania. Alex Andreou jako greckokatolicki duchowny może mieć dzieci i żonę. Mieszka za murami Watykanu wraz ze swoim pięcioletnim synem. Po tym jak jego żona od nich odeszła próbuje zbudować rodzinną jedność od nowa. Kiedy jego brat Simon zostaje wplątany w sprawę morderstwa Alex postanawia wziąć sprawy we własne ręce, aby móc zapewnić rodzinie spokojną egzystencję. Jednak, żeby to się stało musi odkryć tajemnicę, którą jego przyjaciel zabrał do grobu, a jedyne co wie to, że ma to prawdopodobnie związek z czterema ewangeliami oraz tzw. piątą, która stanowi ich połączenie, czyli Diatessaronem. Kurator poznał przed śmiercią sensacyjną tajemnicę związaną z najważniejszą relikwią chrześcijańską. Gdy Andreou zaczyna poznawać prawdę, staje się ofiarą prześladowań... sieć połączeń w Watykanie okazuje się być tak zawikłana, że bohater już sam nie wie kto jest tym dobrym, a kto złym.

Ksiądz Alex Andreou nie jest typowym duchownym, choćby z tego powodu, że jest grekokatolikiem, a więc nie obowiązuje go celibat. I choć akceptuje funkcję papieża i innych duchownych, jego religia i pogląd na świat różni się jednak trochę od zwykłego katolicyzmu. To wszystko pozwala nam poznać go nie tylko jako duchownego, ale także jako ojca. Ojca czułego, ojca spokojnego, dobrego człowieka, który dla rodziny jest gotów zaryzykować. Bardzo silna więź z bratem, poczucie straty po odejściu żony, chęć zapewnienia jak najlepszego bytu swojemu synkowi (który swoją drogą jest naprawdę uroczy). I choć nie każde jego zachowanie zyskiwało moją aprobatę... jako bohater zyskał moją sympatię. Autor bardzo dobrze poradził sobie z wykreowaniem jego postaci, u której podnóża zachowań stoi nie tylko wiara, ale także rodzinna historia. I nie zrażajcie się tym, że głównym bohaterem jest ksiądz, ponieważ Alex nie jest ortodoksem. Jest zainteresowany żywo ewangelią, ale często podchodzi do niej z pozycji naukowca, a nie teologa. Bycie duchownym i nauczycielem w seminarium jest jego pracą. Jego powołaniem jest natomiast bycie ojcem i bratem. 

Sama zagadka przedstawiona w książce jest ciekawa. Akcja toczy się za zamkniętymi murami Watykanu, gdzie każdy się zna, a przy tym obraz duchowieństwa jest o wiele szerszy niż ten przekazywany przez media. A jednak tu w mojej głowie zapala się ostrzegawcza lampka, ponieważ choć każdy wie, że kombinatorstwo i układy w kościele są... (zresztą z książki Caldwella wyłania się obraz Kościoła jako instytucji / korporacji) oraz różnice zdań – także w kwestii jedności z innymi wyznaniami, to jednak dla Polaka książka Caldwella może stać się pozycją irytującą. Jan Paweł II dla Polaków niezależnie od tego, czy wierzących czy nie urósł do rangi pewnego symbolu. Tym samym wpakowywanie go w kościelne tajemnice, układy, domniemane morderstwa, pobicia, uprowadzenia, kłamstwa... wielu odbierze jako bezpośredni atak na Kościół. Trzeba jednak pamiętać, że "Piąta ewangelia" to fikcja literacka, która choć dotyka faktów historycznych i teologicznych... fikcją pozostaje. Bardzo dobrą fikcją literacką, która choć nie obfituje w wydarzenia zapierające dech w piersi – ciekawi, intryguje i wciąga.

W "Piątej ewangelii" panuje atmosfera odizolowania Watykanu od reszty świata, ale towarzyszy temu poczucie jakiegoś rodzinnego ciepła, ponieważ każdy każdego zna, a wydarzenia przedstawione w tej historii rozgrywają się w zamkniętej enklawie. Ian Caldwell napisał bardzo dobrą powieść, która jest intrygująca i choć na pełny rozwój wydarzeń trzeba trochę poczekać... autor rekompensuje to czytelnikowi za sprawą stale podtrzymywanego napięcia. (A zakończenie jest... taką wisienką na torcie). Ogromnym plusem powieści Caldwella jest fakt, że nie można jej nazwać stricte thrillerem. Wątki sensacyjne mieszają się bowiem z wątkami społecznymi, a nawet ideologicznymi. I choć to może zabrzmieć głupio... dla mnie "Piąta ewangelia" jest ciepłą i przejmującą dzięki swej złożoności powieścią, w której nic nie jest czarno – białe. Także ludzka natura. Autor się nie śpieszy, a przy tym wykazuje się dużą sprawnością literackiego pióra.."Piąta ewangelia" jest szalenie inspirującą, wciągającą, przejmującą i po prostu świetną powieścią!

Moja ocena: 9/10