marca 15, 2024

(738) W butach Valerii - po raz drugi!

(738) W butach Valerii - po raz drugi!

Tytuł: W butach Valerii 

Autor: Elisabet Benavent 

Tłum. Barbara Bardadyn 

Wydawnictwo Literackie 

Stron 440 

Trochę mi głupio, a trochę jednak nie. Za chwilę stuknie 25 lat na karku, a ja pierwszy raz w życiu sięgnęłam po książkę, którą już kiedyś przeczytałam. I przeczytałam ją ponownie. Jeśli jest mi jednak głupio to może jedynie z tego względu o „jaką” książkę chodzi. Pamiętam jak dziś początek lipca 2015 roku, gdy przeczytałam książkę hiszpańskiej pisarki Elisabet Benavent pt. „W butach Valerii”. Minęło prawie 9 lat, a ja nadal pamiętałam niektóre ze scen… emocje jakie towarzyszyły mi podczas czytania, chociaż nie była to przecież ani literatura wysokich lotów ani literacki majstersztyk. Ot, taka skrząca się humorem i erotyzmem idealna, wciągająca historia o czterech młodych Hiszpankach, które próbują poukładać sobie życie.

„W butach Valerii”, czyli pierwsza część czterotomowej serii została wydana przez wydawnictwo Literackie w 2015 roku. Wtedy, w recenzji napisałam, że będę wypatrywać tłumaczeń kolejnych tomów z serii… no i wypatrywałam, ale one nigdy nakładem wydawnictwa Literackiego się nie ukazały. Sytuacja zmieniła się, gdy Netflix wypuścił serial na podstawie pierwszego tomu pt. „Valeria”, a wydawnictwo Kobiece wzięło sprawy w swoje ręce: wznowiło pierwszy tom „W butach Valerii” w 2020 roku i następnie wydało kolejne tomy. I tak oto, w 2024 roku – poświęciłam cztery dni na przeczytanie wszystkich czterech tomów tej serii. Okazja do tego była świetna, bo przypadkowe wolne… i do tego 2. i 3. tom wyhaczone po 5 zł na promocji. Zbieg okoliczności idealny. I tym sposobem pamiętając jak bardzo ta historia w 2015 roku mnie oczarowała… postanowiłam przeczytać kolejne opowieści o losach Valerii i jej koleżanek, oczywiście zaczynając od powrotu do tomu pierwszego. I bardzo dobrze, bo jak się okazało pamiętałam niewiele. I co ważne… zmienił się mój punkt siedzenia (a raczej czytania), a tym samym widzenia (a raczej odbioru) tej książki.

Gdy sięgnęłam po raz pierwszy po perypetie Valerii i jej koleżanek miałam 16 lat. Książka Benavent wydała mi się wtedy bardzo odważna i bezpruderyjna jak na to, że nie była zlokalizowana w księgarni na półce z literaturą erotyczną obok „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Co więcej (nie bijcie, proszę!) bohaterki wydały mi się dość stare i życiowo odległe względem mnie, nie mogłam się z nimi utożsamić – one w końcu miały aż 27 lat! „Dzisiaj”, gdy czytałam o swoich prawie równolatkach, które miały podobne problemy jak ja… a przynajmniej znajdowały się na podobnym etapie życia – potencjalne utożsamienie się z nimi było dużo łatwiejsze.

Przeczytałam wszystkie cztery tomy serii i dość długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć Wam o wszystkich czterech w jednym poście… czy jednak to rozdzielić i zdecydowałam się na rozdzielenie.

„W butach Valerii” to pierwszy tom serii o czterech przyjaciółkach – Valerii, Nerei, Carmen i Loli. Narratorką powieści jest Valeria, która pisze książki. I uwaga… „W butach Valerii” to właśnie książka przez nią napisana, co będzie ważne w perspektywie kolejnych tomów, a co wcześniej kompletnie mi umknęło. Mieszka w Madrycie, ma męża Adriana, z którym od pewnego czasu jej się nie układa… a do tego po porzuceniu pracy i wydaniu pierwszej, uznanej przez krytyków książki nadszedł kryzys twórczy. Na jej horyzoncie pojawia się przystojny Victor, który choć nie będzie główną przyczyną zamieszania w jej życiu, to jednak odegra w tej historii istotną rolę.

To zabawna, napisana z pomysłem i bez zahamowań opowieść, w której nie brak erotyzmu. Momentami przekoloryzowana, niekiedy nawet wulgarna. Dla mnie jej ogromnym atutem jest przy tym ukazanie przyjaźni. Wszystkie cztery bohaterki są względem siebie kompletnie różne – jedna to demon seksu, druga to pedantka, a trzecia poszukuje prawdziwej miłości. Często ich zachowanie bulwersuje je same. Mimo tych wszystkich różnic znajdują jednak przestrzeń na dzielenie się swoim życiem, spotkania i co najważniejsze wspierania się, nawet jeśli same nie postąpiłyby w dany sposób.

Podtrzymuję to co napisałam w 2015 roku, że moją ulubioną bohaterką jest Lola będą postacią zupełnie bezpardonową, dla której nie istnieją tematy tabu. Szczególnie w kontekście kolejnych tomów muszę przyznać, że to postać naprawdę zasługująca na uwagę… i szacunek, którego niektórzy czytelnicy po pierwszym tomie mogliby jej jednak odmówić. W moich oczach (również biorąc pod uwagę kolejne tomy) straciła nieco postać samej Valerii, która momentami mnie po prostu irytowała. I o ile rozumiem, że spowodowane to było jej poczuciem niepewności samej siebie i drogi jaką chce podążać… to jednak nie zawsze mogłam się w tym odnaleźć. Ale taką niepewność chyba każdy z nas czasami odczuwa.. przez co zachowuje się irracjonalnie.

W tej części serii o seksie więcej się gada… niż się go uprawia. Oczywiście pojawiają się „sceny” – ich natężenie nie jest jednak zbyt duże. Książka nie jest seksem przesycona, choć napięcie seksualne jest stopniowo budowane. Posiada fabułę wykraczającą także poza temat seksu… piszę o tym, bo w kolejnych częściach tak oczywiste to nie będzie. Ta część jest wyważona, przez co łatwiej jest się utożsamić z opisywanymi wydarzeniami. Autorce udało się wykreować bohaterów z krwi i kości, którzy posiadają zarówno wady jak i zalety. Reprezentują różne postawy względem życia, związków, seksów, miłości, pracy.

„W butach Valerii” to książka, która po raz kolejny mnie porwała. Zapewniła godziny świetnej rozrywki. Powieść Benavent świetnie się czyta, z uśmiechem na twarzy, ale także niejedną refleksją dotyczącą życia. To fantastyczny początek serii i jestem miło zaskoczona, że podobał mi się tak bardzo… mimo upływu czasu, który minął od pierwszego czytania.

Moja ocena: 8/10

lutego 23, 2024

(737) Popłynę przed siebie jak rzeka

(737) Popłynę przed siebie jak rzeka
Tytuł: Popłynę przed siebie jak rzeka
Autor: Shelley Read
Tłumacz: Michał Juszkiewicz
Wydawnictwo Marginesy
Stron 328

Absolutnie przejmująca, wyciskająca łzy powieść. Z jednej strony z nieśpiesznie poprowadzoną akcją, z drugiej porywająca. Na ponad trzystu stronach przedstawiono akcję rozpiętą na ponad 20 lat, więc nie ma tu wielu szczegółów. Najważniejszy jest początek i koniec tej historii, ale nie mam wrażenia nienasycenia… niedoinformowania. To taki styl pisania, taki klimat dla którego ponad 300 stron tekstu wystarcza… ale i 600 stron byłoby literacką ucztą. Choć nie wiem czy możliwą do ogarnięcia emocjonalnie. To zbiór prostych, ale niosących za sobą ogromny ładunek emocjonalny obrazów, które niejednokrotnie wycisnęły ze mnie łzy… pozostawiając jednocześnie cały czas nadzieję na happy end.

„Popłynę przed siebie jak rzeka” to opowieść, której fabuła rozgrywa się pod koniec lat 40-tych XX wieku. Główna bohaterka wspomnieniami wraca jednak także do wcześniejszych wydarzeń. Gdy ją poznajemy, Victoria Nash ma siedemnaście lat. Po śmierci matki i ciotki została jedyną kobietą w rodzinie. Prowadzi gospodarstwo na rodzinnej farmie, dba o to by zwierzęta były zaopiekowane, wspiera w pracy przy brzoskwiniach swojego ojca. Mieszkają z nimi także jej wujek oraz jej młodszy brat, którzy jednak charakterologicznie zupełnie inni od niej… przysparzają jej zmartwień. Jest pewna swojej roli. Posłuszna, uczynna, pracowita, szczera. Kłamstwa wkradają się w jej życie, gdy przypadkiem poznaje Wilsona Moona – młodego włóczęgę z tajemniczą przeszłością, który został wysiedlony z plemiennej ziemi. Ich prosta miłość bez uprzedzeń nieodwracalnie zmienia jednak ich losy. Victoria ucieka w okoliczne góry, gdzie dojrzewa… odkrywa siłę jaką w sobie posiada, a jednocześnie daje się ponieść słabościom. Przekonuje się, że życie płynie jak rzeka bez względu na napotykane na drodze tamy i życiowe zakręty. Niezależnie od tego, co złego w życiu spotka człowieka – ono płynie dalej.

Shelley Read napisała wspaniałą powieść o dojrzewaniu i zmierzaniu dalej pomimo życiowych trudności. To z jednej strony surowa w klimacie powieść, z drugiej niesamowita ze względu na swój klimat amerykańskiej farmy drugiej połowy XX wieku i małej społeczności. Niezwykle subtelnie autorce udało się ukazać zmiany zachodzące zarówno w rzeczywistości otaczającej główną bohaterkę jak i te zachodzące w niej samej. Wraz z upływem lat zmienia się klimat tej powieści, a my trafiamy do rozwijającego się miasta. Od tematu wysiedleni rdzennych mieszkańców ziem przechodzimy zgrabnie do tematu wojny w Korei. Pisarka fantastycznie oddała mentalność małomiasteczkowej społeczności, uwzględniając także kontekst społeczno – historyczny i zachodzące w nim zmiany. Ta książka jest liryczną opowieścią nieobfitującą w dialogi. Więcej od dialogów jest w niej opisów przyrody, które przed oczami malują świat życia Victorii. Te opisy budują atmosferę i klimat tej powieści, są niezbędne do odpowiedniego emocjonalnego odczuwania tej powieści. 

„Popłynę przed siebie jak rzeka” to bowiem przepiękna książka nie tylko do czytania, ale i „czucia”. To realistyczni, barwni bohaterowie. Także główna postać, czyli Victoria nie jest heroską. Podejmuje decyzje, które w większości pokrywają się z tym jak działałoby większość kobiet w jej sytuacji. Ona nie wyprzedza swoich czasów, nie jest przebojowa. Stara się przetrwać. Funkcjonować. Książka jest bardzo równa – napisana pięknym, wręcz poetyckim językiem. To niesamowity debiut. Już dawno żadna książka tak mnie literacko nie rozpaliła… nie była taką ucztą. Wspaniała pozycja, do której na pewno kiedyś jeszcze powrócę. 

Moja ocena: 10/10

Książka otrzymana w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Marginesy.

lutego 14, 2024

(736) Narcystyczna osobowość naszych czasów

(736) Narcystyczna osobowość naszych czasów
Tytuł: Narcystyczna osobowość naszych czasów
Autor: Keith W. Campbell, Carolyn Crist
Tłumacz: Grażyna Skoczylas
Wydawnictwo Rebis
Stron 272

Książka „Narcystyczna osobowość naszych czasów” to wynik długoletnich badań doktora W. Keitha Campbella nad zagadnieniem narcyzmu. Campbell jest autorem wielu prac naukowych, a także poczytnych książek. W tej książce wprowadza czytelników w tematykę narcyzmu, poprzez wyjaśnienie co tak naprawdę to określenie z psychologicznego punktu widzenia oznacza. Wyjaśnia, że jest to dużo szersze pojęcie niż to, w jaki sposób potocznie jest postrzegane. Odnosi się nie tylko do osoby zakochanej w sobie jak mityczny Narcyz. 

Autor mówi naukowym językiem – przedstawia psychologiczne, osobowościowe i społeczne badania dot. narcyzmu. Najtrudniejsza jest pierwsza z trzech części tej książki dotycząca w ogóle metodologii badań tego zjawiska i opisująca, do jakich zmian w badaniach musiało dojść, by opisywać je w sposób naukowy. To wprowadzenie, które nie jest do końca łatwe w odbiorze… i w pewnym momencie osobie, która nie jest psychologiem może wydać się nużące. Ważne jest jednak to, że autor już we wstępie do książki informuje, że zdaje sobie z tego sprawę, jednak wprowadzenie do samej teorii osobowości jest niezbędne by jego zdaniem właściwie móc zinterpretować narcyzm. 

Nawet w tym pierwszym rozdziale autor stara się jednak, by nie był to nudny wywód naukowy. Odwołuje się w tym celu często do postaci należących popkultury, by w lepszy – dosadniejszy sposób pokazać czytelnikowi dane narcystyczne zachowania. Te odwołania do serii o Harrym Potterze czy Stranger Things sprawiają, że książka nabiera lekkości i dobrze się ją czyta. Z tym, że gdyby się czepiać idealnie byłoby gdyby te odwołania były bardziej rozbudowane niż samo wymienienie bohaterów. Przydałoby się przywołać konkretne zachowania, w których to się objawiało. 

Autor książki jest naukowcem i wykładowcą akademickim. Tym samym nieobce są mu kwestie wiarygodności naukowej. W książce zamieszczono rozbudowane przypisy i bibliografię, z podziałem na konkretny rozdziały książki. Umożliwia to dalsze poszerzanie swojej wiedzy dotyczącej narcyzmu oraz sięgnięcie do źródeł, w celu znalezienia na przykład szczegółów grupy badawczej czy wyników badań, których autor dokładnie w swojej książce nie przedstawił. Nie jest to w końcu gruba encyklopedia dotycząca narcyzmu. Nie mniej nawet ta objętość pozwala autorowi na uświadomienie czytelnikowi, że czym innym są cechy narcystyczne, które wykazuje każda osoba, a czym innym narcystyczne zaburzenie osobowości, które jest jednostką chorobową. 

Książka składa się z trzech dużych części. Pierwsza: najobszerniejsza, najtrudniejsza w odbiorze, ale przy tym najważniejsza z perspektywy zrozumienia problemu jak już wspominałam wcześniej skupia się na przedstawieniu definicji narcyzmu. Kolejna część dotyczy funkcjonowania narcyzmu w naszym otoczeniu. Autor położył nacisk na kwestię relacji, władzy, subkultur oraz portali społecznościowych, które areną narcyzmu są. W trzeciej części autor daje wskazówki jak radzić sobie z narcyzmem: jak wykorzystywać go strategicznie, redukować jego poziom  innych i u siebie samego i jak praca nad nim w procesie psychoterapii. Oprócz części głównej w książce znajduje się także słowniczek przydatnych pojęć, spis pozycji, które warto przeczytać, przypisy… oraz indeks, który ułatwia powracanie do konkretnych, interesujących czytelnika treści. 

„Narcystyczna osobowość naszych czasów” to ciekawa książka przybliżająca pojęcie narcyzmu. Autor przytacza ogrom badań, wprowadza w metodologię, pokazuje funkcjonowanie narcyzmu współcześnie oraz przedstawia metody jego redukcji. Momentami ciężko się to czyta ze względu na ogrom danych (widoczny szczególnie w pierwszy rozdziale), ale widać, że autor stara się przekazać swoją wiedzę i uczynić to w jak najmniej bolesny sposób. Książka jest świetnie opracowana, a przez to wiarygodna. Jeśli jesteście fanami psychologii lub chcecie dowiedzieć się więcej o otaczających Was w życiu narcyzach… i poznać sposoby na radzenie sobie z nimi, to serdecznie Wam tę książkę polecam. 

Moja ocena: 7/10

Książka przekazana w ramach współpracy barterowej przez wydawnictwo Rebis.

lutego 09, 2024

(735) Po tamtej nocy

(735) Po tamtej nocy

Tytuł: Po tamtej nocy

Autor: Karin Slaughter 

Tłum. Piotr Cieślak

Wydawnictwo Harper Collins

Stron 464

Karin Slaughter to dla mnie pisarski pewnik w temacie świetnej, porywającej literatury, która porwie mnie na kilka godzin do swojego świata. Po jej książki zawsze sięgam z ogromną chęcią… i w dodatku nigdy mnie nie zawodzą. „Po tamtej stronie” jest książką należącą do cyklu, a konkretnie jedenastą częścią cyklu ze śledczym Willem Trentem, ale… uwaga… mimo, że rewelacyjnie byłoby czytać tę książkę posiadając znajomość poprzednich tomów – nie przekreślajcie jej, jeśli ich nie znacie. Tym bardziej, że do uniwersum tego świata należy także wcześniejszy cykl „Hrabstwo Grant”, którego postacią jest późniejsza dziewczyna Willa. Znajomość poprzednich książek z tego cyklu, co prawda podnosi dodatkowo walory kwestii fabularnych – szczególnie w zakresie stałych, przewijających się przez cykl postaci jak Will, jego dziewczyna – lekarz medycyny sądowej Sara czy jego partnerka zawodowa Faith, ale nie jest niezbędna do odnalezienia się w fabule. W 2016 roku czytałam ósmą część cyklu o Willu, wcześniej siódmą… i tyle... ale i tak czytało mi się tę książkę świetnie. Choć… muszę przyznać, że darzę powieści Slaughter taką sympatią, że nawet przeszło mi przez myśl, że kiedyś z chęcią przeczytałabym wszystkie części z obu wspomnianych cykli – po kolei. I jestem coraz bliższa realizacji tego pomysłu.

Trzy lata przed główną osią wydarzeń na oddział ratunkowy podczas dyżuru Sary trafia młoda dziewczyna – studentka wydziału medycyny. Jest poturbowana. Mówi, że została zgwałcona. Nie udaje jej się uratować. Sara zdążyła jednak złożyć jej jeszcze obietnicę, że znajdzie sprawcę gwałtu i doprowadzi go do odpowiedzialności. Jak się okazuje, obietnica ma również wymiar osobisty. Sara również została przed laty zgwałcona. Wraz z rozwojem sprawy okazuje się jednak, że te dwie sprawy są powiązane dużo bardziej, a przede wszystkim w realny sposób. Mimo, że gwałciciel Sary został złapany. Wraz ze swoim narzeczonym Willem oraz jego partnerką Faitch zaczynają balansować na granicy prawa, by odkryć co dokładnie wydarzyło się 15 lat wcześniej… czego nie dostrzegła Sara? 

Fabuła wydawała mi się po lekturze pierwszych stron nieco przewidywalna, ale szybko zmieniłam zdanie. Ostatecznie uważam, że momentami była zbyt rozwleczona, a autorka próbowała utrzymać napięcie zbyt długo. Nie mniej, choć oczywiście niektóre wątki można było rozwikłać szybciej, to część zwrotów akcji czy rozwiązań zapierały dech w piersi.  Czytałam z zapartym tchem myśląc „co będzie dalej? No co?”. I zakończenie, choć po części przewidywalne… to jednak i tak w końcowej scenie mnie zaskoczyło. Te wszystkie zaskoczenia to ogromne plusy. Opowiedziana w tej części historia to osobna opowieść. Oczywiście, pojawiają się nawiązania do życia osobistego postaci, luźne nawiązania do spraw z przeszłości – wszystko zostaje jednak wyjaśnione i nie ma problemu z odnalezieniem się w fabule.

To kolejna część cyklu o Willu Trencie, ale autorka przykłada bardzo dużą wagę do kreacji postaci kobiecych. Sara, Faith… to mocne babki, inteligentne. I ja nadal jestem większą fanką Sary niż samego Willa. Will jest trochę zamknięty w sobie, z jednej strony macho… z drugiej ma w sobie dużo zagubienia i złości. Dba o relacje, ale także  często się wycofuje. Mnie nie angażuje tak emocjonalnie, jak postać Sary. Jednocześnie mam wrażenie, że autorka poszła bardzo mocno w stronę kobiecych postaci, ale w pewnym momencie zaczęła przesadzać. Momentami był to manifest odnośnie tego jak kobiety mają źle. Bohaterki (także drugoplanowe) sprowadzają istotę kobiet do tych porzucanych, wykorzystywanych przez mężczyzn. Obiektów, o których mężczyźni myślą jedynie w aspektach seksualnych. Całą grupę mężczyzn stawiają w pozycji potworów, drapieżników. Przez to, że te spostrzeżenia odnośnie mężczyzn padały z ust kilku bohaterek, a nie jednej odniosłam wrażenie występowania pewnego seksizmu względem mężczyzn. Czasami byłam tym zmęczona. Rozumiem jednak, że miało to mieć wymiar społeczny, podkreślający skalę jaką mają nadużycia seksualne... i zdecydowanie Slaughter w tej książce zwraca uwagę na aspekt niechcianego dotyku, podejścia społeczeństwa, częstego obarczania winą ofiar gwałtu, uzależnienia kobiet od mężczyzn pod względem finansowym, przemocy psychicznej oraz fizycznej i tym podobnych zagadnień. 

Slaughter świetnie pisze. Buduje wielowątkowe intrygi i napięcie. Radzi sobie także z kreacją bohaterów, którzy nie są jednowymiarowi. Do tego są charakterystyczni, niestworzeni na jedno kopyto. „Po tamtej nocy” to ciekawa powieść sensacyjna, która jednocześnie spodoba się także fanom całego cyklu, ponieważ rozwija kolejne wątki z życia Sary i Willa dopełniając ich biografie. Autorka zmusza do krytycznego myślenia, nie oferując jedynie łatwej rozrywki w postaci powieści sensacyjnej. Czy sięgną po następne powieści Slaughter? Z pewnością tak!

Moja ocena: 8/10

Książka przekazana do recenzji przez wydawnictwo HarperCollins.

lutego 05, 2024

(734) Dzienniki wdzięczności

(734) Dzienniki wdzięczności

Tytuł: Dzienniki wdzięczności

Autor: Janice Kaplan

Tłumacz: Magdalena Hermanowska

Wydawnictwo Rebis

Stron 384

„ – Nie mam ochoty narzekać – powiedziałam, zadziwiając samą siebie nie mniej niż ją. – Nie jestem w stanie zmienić tego, co się stało, ale za to mogę zmienić sposób myślenia i to sprawia mi wielką przyjemność.”

Janice Kaplan, „Dziennik wdzięczności”, Wydawnictwo Rebis, s. 11.

Książka dla tych, którzy widzą szklankę zawsze do połowy pustą, by zobaczyli, że nic dobrego im z tego nie przyjdzie… oraz dla tych, którzy widzą szklankę zawsze do połowy pełną, by utwierdzili się w swoim przekonaniu, że postępują prawidłowo, a ich działanie – sposób podejścia do życia może przynieść im wiele korzyści. Janice Kaplan, wydawca prasowy, dziennikarka, autorka takich książek jak „Faceci, których nie poślubiłam” czy „Dzienników botoksowych” postanowiła zmienić swoje podejście i zaprosić do swojego życia wdzięczność. Ten rok pracy nad odczuwaniem wdzięczności zaowocował nie tylko zmianami w różnych aspektach jej życia, ale także stworzeniem „Dzienników wdzięczności”. 

Autorka w sylwestrową noc obiecała sobie, że będzie odczuwać wdzięczność i dostrzegać pozytywną stronę tego, co jej się przytrafia. To był jej plan na nadchodzący rok. Plan, a zarazem wyzwanie. Wdzięczność do swojego życia postanowiła wprowadzać etapami. Jej działania objęły różne aspekty życia jak małżeństwo, miłość, kontakty z dziećmi, pieniądze, praca, dobytek materialny, podejście do natury, zdrowia, własnego wyglądu, problemów i relacje z bliskimi. Janice Kaplan w swojej książce przytacza swoje działania w tym zakresie, które ostatecznie pozwoliły jej kształtować własne samopoczucie, poprawić relacje z bliskimi, więź z mężem, uzdrowić swoją relację z pieniędzmi i rzeczami materialnymi. Amerykańska autorka wspomina także rozmowy z naukowcami, którzy temat wdzięczności poruszali w swoich badaniach. Tym samym dochodzi do zgłębienia zagadnienia dobroczynnego wpływu wdzięczności na różne aspekty życia. 

I na tym etapie chcę wspomnieć o jednym (dla mnie) ogromnym minusie tej pozycji. W opisie na okładce możemy przeczytać, że autorka w zgłębianiu dobroczynnego wpływu wdzięczności bazuje również na szeroko zakrojonych badaniach. Tak, autorka wspomina w tej książce o wielu badaniach przeprowadzonych przez wielu naukowców. Wymienia tych naukowców z imienia i nazwiska. Przytacza ich eksperymenty, ich wyniki. Niestety jednak w książce nie ma ani jednego przypisu do nich i ani jednej pozycji bibliograficznej. I o ile rozumiem, że to nie jest książka naukowa, a coś na kształt poradnika, to jednak uważam, że brak jakiejkolwiek bibliografii jej szkodzi. W mojej opinii przez to książka bardzo dużo traci – i nie ma dla mnie znaczenia, że byłaby to bibliografia w języku angielskim. Jest to dla mnie duża, spłycająca tę pozycję niedoróbka. Dostrzegając jednak pozytywne strony tej książki chciałabym zwrócić uwagę, że została pięknie wydana w twardej okładce. Wielkość czcionki, kolor papieru to wszystko składa się na ogólną przyjemność kontaktu z nią. 

"Dzienniki wdzięczności" to książka o dostrzeganiu pozytywnych stron, ale ona sama nie niesie za sobą jedynie pozytywnych odczuć. Pierwsze dwa rozdziały miałam wrażenie, że jest bardzo sprawnie napisana pod względem warsztatu pisarskiego. Im dalej w las… tym bardziej byłam jednak znużona, bo autorka wprowadzała zbyt dużo objaśnień dotyczących tego, w jakich okolicznościach spotkała się z konkretną osobą. Przy czym za mało było dla mnie konkretnej treści, nawet jeśli miałaby ona postać typowych przykładów z życia autorki. To wszystko umknęłoby mojej uwadze, gdyby była 60-80 stron krótsza.

„Dzienniki wdzięczności” Janice Kaplan, choć mogłyby być nieco krótszą pozycją, to jednak ogólne wrażenie wywołują bardzo dobre. To książka, która napawa optymizmem pokazując, że często nasze negatywne emocje… niczego nie zmienią na lepsze. Poszukiwanie pozytywnych stron spotykających nas zdarzeń ma wpływ na nasze relacje z innymi, nasz układ odpornościowy i inne aspekty, które w ogólnym rozrachunku przekładają się na nasz ogólny komfort życiowy. 

Książka jest uporządkowana, a podział na poszczególne rozdziały, w których autorka skupia się na innych wątkach dotyczących wdrażania wdzięczności w swoje życie usprawnia jej czytanie. Mam wrażenie, że z tej pozycji można wynieść dla siebie naprawdę dużo cennych spostrzeżeń, które choć mogą wydawać się banalne… czasami są ważne do uświadomienia czarno na białym. „Dzienniki wdzięczności” bardzo pozytywnie we mnie rezonują – podczas lektury pozaznaczałam sobie ulubione, najbardziej przemawiające do mnie cytaty i wiem, że jest to książka, do której będę wracać i którą będę polecać. To poradnik, ale dobrze, solidnie napisany, którego autorka nie karmi nas samymi truizmami. Rozgrzewa serce, pobudza do zmian. Bardzo polecam dla osób, którym przydałoby się w życiu więcej wdzięczności… lub dla tych, które potrzebuję utwierdzenia, że ich droga wdzięczności i akceptacji jest tą właściwą. 

Moja ocena: 7/10 (byłoby 9 na 10… gdyby nie brak bibliografii 😉)

Książka otrzymana w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Rebis.

stycznia 24, 2024

(733) Pielęgniarki

(733) Pielęgniarki

Tytuł: Pielęgniarki

Autor: Christie Watson

Tłum. Ewa Borówka

Wydawnictwo Marginesy

Stron 320

Zawód pielęgniarki jest niedoceniany – nie da się tego ukryć. Pielęgniarki nie są ulubioną grupą zawodową, kojarzą się z raczej z niesympatycznymi „pigułami”. Zmianie sytuacji nie sprzyjają jednak także niskie płace, duże obciążenie psychiczne, fizyczne i odpowiedzialność związana z tym zawodem. O tym często się zapomina. Udając się do lekarza, stykając się z pielęgniarkami oczekujemy często empatii, współczucia, szczerego zainteresowania i najlepiej jeszcze przejęcia naszym problemem zdrowotnym, często zapominając, że to taki sam człowiek jak każdy inny. I oczywiście – nie podlega dyskusji fakt, że mamy prawo do rzetelnej, fachowej opieki. Trudno jest jednak oczekiwać od pielęgniarek, że będą się emocjonalnie angażowały w każde napotkane cierpienie – jeśli tak będzie, oszaleją. Stąd też dochodzi niekiedy do wytworzenia warstwy ochronnej w postaci szorstkości… i nie mówię, że to dobrze i że tak powinno być – w służbie zdrowia brakuje wsparcia dla kadry medycznej, ale chcę pokazać, że ta sytuacja – relacja nie jest czarno – biała i jako czarno – biała nie powinna być postrzegana. 

To także pokazuje brytyjska pielęgniarka Christie Watson w swoje książce „Pielęgniarki”, wydanej nakładem Wydawnictwa Marginesy. Christie Watson nie marzyła całe dzieciństwo o tym, żeby zostać pielęgniarką. Jak opisuje w swojej książce, pomysłu na siebie szukała długo… często zmieniała zdanie, ale do bycia pielęgniarką została w pewnym sensie naznaczona już podczas pracy z pacjentami. Weszła w to. Nawet gdy zemdlała podczas pobierania krwi (krew była pobierana jej, a nie przez nią…) na samym początku długiej drogi do uzyskania uprawnień – nie poddała się, nie wycofała, nie zrezygnowała. W trakcie stażu, a później kariery trafiała na różne oddziały, różnych pacjentów, ich schorzenia, a także na różne pielęgniarki. Ta książka nie jest jednak jedynie zbiorem opowieści z jej czasu pracy, ponieważ autorka przewija w niej także informacje dotyczące historii tego zawodu, jego początków. Nie brakuje w tej książce także (z perspektywy laika) ciekawostek związanych z medycyną oraz innych dygresji.

Watson w swojej opowieści o byciu pielęgniarką wpuszcza czytelnika w różne zakamarki szpitalnych oddziałów – zderzając czytelników tym samym z różnymi chorobami i opowieściami o ludzkich losach. Jedne jeżą włos na głowie, drugie wyciskają łzy… ale są też takie, które wywołują uśmiech na twarzy i przynoszą nadzieję. Niezmienny jest jednak ogrom związanych z nimi emocji. Co ważne, autorka nie próbuje nikogo wybielać – pokazuje jednak złożoność codziennych zadań pielęgniarek. Nie stroni w opowieściach od poruszania wątków z życia osobistego – postrzegam to jako plus, ponieważ przez jej uwikłanie w opisywane sytuacje, nabierają one autentyczności. Autorka na wstępie zaznacza jednak, że nie należy traktować jej opowieści 1:1, ponieważ w celu ukrycia tożsamości osób, które spotkała na swojej zawodowej drodze, połączyła opisy pewnych postaci i sytuacji.

„Pielęgniarki” są książką dość nierówną – zachwiana jest linia czasowa w stosunku do chronologii życia autorki – trochę błądzimy jako czytelnicy tej historii, przechodząc od jednej do drugiej historii, które nie zostały jednak w konkretny sposób uporządkowane. Nie zawsze też narracja poprowadzona jest porywający sposób. To odpowiednia książka przede wszystkim dla osób zainteresowanych światem medycznym, pracą w nim. Z pewnością z zainteresowaniem sięgną po nią osoby, którym spodobało się na przykład „Będzie bolało” Adama Kaya, choć to półka nieco niższa. Nie ma w tej pozycji jednak przesytu krwawych obrazów, medycznych szczegółów, które wrażliwszych mogą przyprawić o nudności. To ciekawe wprowadzenie do okołomedycznych tematów i zawodów, pokazujące złożoność i trudność sytuacji, z którymi na co dzień stykają się szeroko rozumiani medycy. 

Moja ocena: 6,5/10

Książkę otrzymałam w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Marginesy.

grudnia 03, 2023

(732) Eileen Gray. Dom pod słońcem

(732) Eileen Gray. Dom pod słońcem

Tytuł: Eileen Gray. Dom pod słońcem. 

Autor: Zosia Dzierżawska, Charlotte Malterre-Barthes

Tłumacz: Jacek Żuławnik 

Wydawnictwo Marginesy

Stron 162

Eileen Gray – architektka i projektantka. Pionierka modernistycznego projektowania i architektury. Jej najbardziej znany projekt to budynek E-1027. O uznaniu dla jej prac świadczyć może chociażby to, że fotel jej projektu został w 2009 roku sprzedany za prawie 22 mln… euro. Jej najbardziej rozpoznawalne prace powstały w pierwszym dekadach XX wieku. Tworzyła meble – szeroko rozumiane elementy wystroju oraz projekty architektoniczne. Budynek E-1027 nazywany jest perłą modernizmu. Wpływ na to ma nie tylko wyjątkowa bryła, sama konstrukcja budynku, ale także elementy jego umeblowania, których autorką również była Gray. 

Komiks wydany przez wydawnictwo Marginesy w 2019 roku przybliża jedynie po krótce biografię Eileen Gray. Elementem, na którym skupiły się autorki (Charlotte Malterre-Barthes i Zosia Dzierżawska) jest właśnie historia powstania budynku E-1027. Czytelnicy zostają jedynie pokrótce zaznajomieni z wcześniejszymi losami bohaterki, aspektem otwarcia przez nią sklepu z własnymi meblami czy miłosnych relacji. Zawartych w nim zostało jednak także kilka myśli dotyczących architektury - poglądów Gray.

„Eileen Gray. Dom pod słońcem” to komiks pokazujący ogromną pasję i dążenie Gray do połączenia w sztuce użytkowej zmysłowości z funkcjonalnością. To także opowieść o kobiecie, która stara się postępować niezależnie od społecznych ograniczeń. I również wbrew męskiej dominacji w świecie architektury. Dla osoby niepozostającej zanurzoną w świecie historii designu i architektury, początkowo trudne może być odnalezienie się w tej opowieści, która jednak mocno czerpie z dorobku designu i modernizmu – nie przedstawiając go jednak dokładnie. Modernizm pozostaje strefą dla rozgrywających się wydarzeń. Strefa ta jednak nie zostaje czytelnikom przybliżona i jest to zdecydowana wada. Brakuje konkretnego wprowadzenia historycznego elementu, który pozwoliłby dotrzeć tej historii także do osób, którym nieznana jest biografia Eileen Gray i jej wkład w dorobek designu oraz architektury.

W przedstawionej opowieści, także w sposobie ukazania głównej bohaterki brakuje wyrazistego elementu, który mógłby rozpalić intensywne emocje i przywiązanie w czytelnikach (ponownie o tym wspomnę) niepowiązanych z architekturą, dla których postać Eileen Gray byłaby ciekawa także w oderwaniu od nich. Ograniczenie fabuły i kreacji bohaterów sprawia, że także ograniczona staje się grupa potencjalnych odbiorców. Surowość środku wyrazu i fabuły idzie w parze z surowością kreski. W przypadku kreski nie jest to jednak wada.

Komiks o Eileen Gray jest jednak czytelniczą perełką dla osób zanurzonych w świat architektury i designu. Dla niewtajemniczonych, komiks ten, stanowić może zachętę do dalszego zbierania informacji nie tylko o jego bohaterce, jej dziełach, ale również całej modernistycznej otoczce. Przewagę nad warstwą tekstową zdecydowanie przejmuje tu strona graficzna, która choć surowa – przyciąga uwagę. Tekstowi zabrakło jednak dramaturgii i emocji, które poruszałyby czytelnika i sprawiły, że zapadnie w pamięć. To fabularny zawód, pozbawiony wyrazistości, ale jednak zasługujący na uwagę ze względu na zastosowaną kreskę. Jeśli Waszym celem nie jest poznanie historii Eileen Gray, a po prostu silnej, przebojowej kobiety… to zdecydowanie bardziej polecam Wam również wydany przez Marginesy komiks „Artemizja”, który jest zarówno literackim jak i graficznym majstersztykiem.

Moja ocena: 6/10


Książkę otrzymałam w ramach współpracy barterowej od Wydawnictwa Marginesy.