kwietnia 29, 2016

(482) Betonowy ogród

(482) Betonowy ogród
Tytuł: Betonowy ogród
Autor: Ian McEwan
Wydawnictwo Rebis
Stron 144

"[...] mat­ka nie była moim wy­mysłem ani wy­nalaz­kiem sióstr, a jednak wciąż od no­wa wyob­rażałem ją so­bie i za­razem odrzucałem." 

Ian McEwan, "Betonowy ogród" 

Dom na opuszczonym osiedlu i czwórka rodzeństwa, która niedawno straciła oboje rodziców. Najpierw umarł ojciec, potem umarła matka... Siedemnastoletnia Julia, piętnastoletni Jack (narrator powieści), trzynastoletnia Sue i ich mały braciszek Tom muszą od tego czasu sami o siebie dbać. "Rządy" obejmuje Julia, a jednak mimo silnego "przywódcy" rodzeństwo się demoralizuje... W piwnicy ukrywają wstydliwą tajemnicę. Jack nieustannie się masturbuje. Wdaje się w kazirodczy związek z siostrą... Sue co dzień pisze pamiętnik, ponieważ tylko tam może otrzymać zrozumienie. Sześcioletni Tom zaczyna przebierać się w sukienki udawać na zmianę dziewczynkę i niemowlaka... Rodzeństwo na to pozwala. Dom zarasta brudem, pleśnią, wszędzie krążą muchy. Wtedy do ich życia wkrada Derek, który liczy na to, że dzięki swoim pieniądzom zyska przychylność Julii. Nie zna jednak tajemnic rodzeństwa...

Są takie książki, które trafiają w moje ręce zupełnie przypadkiem... a mimo to mnie zachwycają. Jedną z takich pozycji jest "Betonowy ogród" czyli debiut powieściowy Ian'a McEwan'a - autora takich powieści jak "Dziecko w czasie" czy "Pokuta". "Pokuta" od jakiegoś roku stoi cierpliwie u mnie na półeczce i czeka aż po nią sięgnę... po "Betonowym ogrodzie" czuję jednak, że jestem o wiele bliżej tego momentu. Historia tego w jaki sposób ta książeczka trafiła w moje ręce jest krótka. Po ciężkim dniu postanowiłam wstąpić na chwilę do antykwariatu... Antykwariatu w którym książki są podzielone (mniej więcej) na kryminały, lektury, literaturę dla młodzieży, powieści obyczajowe, poezję itp... a także na bajki dla dzieci. Idąc już do kasy coś mnie tknęło i postanowiłam zajrzeć na półeczkę właśnie z bajkami (zrobiłam to po raz pierwszy, bo nie mam w swoim otoczeniu małych dzieci), a tam patrzę... książka z serii Salamandra (powolutku kompletuję tytuły). Biorę ją do ręki - patrzę "McEwan" - od razu skojarzyłam autora z "Pokutą", szybki rzut oka na opis książki (bo zetknęłam się z nią po raz pierwszy - nawet nie wiedziałam o jej istnieniu), potem na cenę (1 zł!), a potem to już po prostu udałam się do kasy... i wyszłam jak się pewnie domyślacie z uśmiechem od ucha do ucha!

Jakiś czas temu postanowiłam, że w domu będę czytała te książki większe objętościowo, a podróżować będą ze mną te pozycje najcieńsze... rano w ferworze braku czasu sięgnęłam po pierwszą lepszą, cienką książkę, która wpadła mi do ręki, a potem wylądowała w mojej torbie. Okazał się nią być oczywiście "Betonowy ogród". I to był błąd. "Betonowy ogród" okazał się bowiem książką tak porażającą, a przy tym hipnotyzującą, że bardzo łatwo się przy niej zapomnieć... a tym samym zapomnieć o tym, że powinno się wysiąść ze środka komunikacji miejskiej. 

"Betonowy ogród" to książka niezwykle mocna, szczera i porażająca. Bohaterowie dojrzewają, przechodzą inicjację seksualną i kompletnie nie potrafią sobie poradzić w świecie bez rodziców. Wszystko jednak zaczęło się walić, gdy ich matka objęta nieznaną chorobą legła w łóżku. Jack wszedł w trudny okres w życiu, do tego doszła niezdrowa fascynacja starszą siostrą, która trwała już od najmłodszych lat... do tego dogłębne badania dokonywane z Julią, gdy byli dziećmi na Sue, aby zbadać wszystkie narządy człowieka z obcej planety. Prawie niewinne dziecinne zabawy, brak szczerych rozmów z rodzicami i odizolowanie od świata zewnętrznego rzuciły olbrzymi cień na życie bohaterów. Do ich domu nigdy nikt nie przychodził - nie utrzymywali kontaktu z rodziną, ze znajomymi (których zresztą nie mieli). Stali się wraz ze swoim domem pośród niczego oraz betonowym ogrodem bytem odrębnym. 

Napisałam, że powieściowy debiut Ian'a McEwan'a jest książką porażającą. To prawda - jest jednak także książką przerażającą, wzbudzającą w czytelniku litość. Bohaterowie "Betonowego ogrodu" są z każdą stroną coraz bardziej zdeprawowani, osamotnieni - to wszystko wynika jednak z tego, że nawet Julia jest tak naprawdę jeszcze dzieciakiem. Wrzuceni w wir dorosłego życia bez pieczy dorosłych (lub przynajmniej ludzi doświadczonych) gubią się, staczają i tym samym wzbudzają litość. Chwytają się tego co w rodzinie może być najbardziej... chore. Kazirodztwo, brud, zaniedbanie... to wszystko może budzić odrazę, ale w tej powieści budzi przede wszystkim litość. Najbardziej bolesna jest jednak postać Toma i Sue  - młodszych z rodzeństwa. Mały chłopiec będący pod opieką niedojrzałego i zapatrzonego w siebie rodzeństwa (mam tu na myśli Julię i Jack'a), które nie zauważa niepokojących sygnałów. I choć Jack momentami się temu opiera to jednak w końcu wypiera z siebie myśl, że może się dziać coś złego. I Sue - młoda dziewczyna. jeszcze niezdeprawowana przez życie, uczuciowa i dojrzała dla której mam wrażenie życie staje się pewnym więzieniem. W to wszystko wkracza Derek, a czytelnik ma nadzieję, że to on uratuje rodzeństwo od nich samych. Wydaje się być w pewnym momencie takim światełkiem w tunelu... Sprawy jednak posunęły się już zbyt daleko. 

Od powieści McEwan'a płynie drobna nuta realizmu magicznego - odizolowanie akcji od świata zewnętrznego i ludzi z zewnątrz. Przez większość książki akcja toczy się w wielkim domu i ogrodzie znajdującym się wokół niego, a kręci się wokół postaci rodzeństwa. McEwan'owi udało się jednak przy tym wszystkim utworzyć atmosferę mroczną i gęstą. McEwan nie szczędzi w narracji prowadzonej przez Jack'a opisów upalnego, dusznego lata i dusznej atmosfery jaka panowała wokół. Jego język jest bezkompromisowy i odważny. "Betonowy ogród" został po raz pierwszy wydany za granicą w 1974 roku (w Polsce w 1978, a ostatnie wznowienie miało miejsce w 2008 roku) i patrząc na ten fakt jeszcze bardziej zaskakujące jest drobiazgowe opisanie inicjacji seksualnej bohaterów, meandry ich "ciemnej" psychiki. "Betonowy ogród" nie jest powieścią naszpikowaną seksualności, ale autor bez wątpienia się jej nie boi. Jack jest za to narratorem, który budzi tak sprzeczne emocje, że czytelnik niejednokrotnie musi się zastanawiać nad tym.... czy chłopak nie zwariował? Poziom zahamowania psychicznego rodzeństwa jest olbrzymi i porażający... Duszna atmosfera, duszna akcja, świetna, choć ciężka książka.

Ian McEwan stworzył świetną książkę napisaną genialnym językiem przez który, chociaż akcja nie jest zawrotnie szybka czytelnik przewraca kolejne strony tej powieści z coraz większym zaangażowaniem, napięciem i zaciekawieniem. "Betonowy ogród" to powieść z bardzo silnie zarysowanymi sylwetkami bohaterów. Książka niesamowicie odważna, ukazująca chore relacje w rodzinie, jednak autor tego wszystkiego nie ocenia. On opisuje, przedstawia, przekazuje... ale nie ocenia. A zakończenie tej powieści? Prawdziwy majstersztyk, który w szoku czytelnik przeczyta niejednokrotnie... a i tak będzie głowił się przez kolejne godziny po lekturze nad tym jak dalej potoczyły się losy rodzeństwa. Powieść nieoczywista i naprawdę świetna. Rewelacyjny klimat (choć ciężki i mroczny), świetne ukazanie meandrów ludzkiej psychiki... powieść idealna szczególnie dla tych wnikliwych czytelników, którzy szukają ciekawej, nietuzinkowej i może momentami odrobinę przytłaczającej powieści? 

Moja ocena: 10/10 Arcydzieło!

kwietnia 25, 2016

(481) Królestwo

(481) Królestwo
Tytuł: Królestwo
Autor: Emmanuel Carrere
Wydawnictwo Literackie
Stron 512


"Pisałem obciążony tym, czym jestem: inteligentnym, człowiekiem bogatym, ze szczytów hierarchii:tyle ułomności dla kogoś, kto chce wejść do Królestwa. Mimo wszystko próbowałem. A w chwili gdy się z tą książką rozstaję, zadaję sobie pytanie, czy sprzeniewierza się ona młodemu człowiekowi, którym kiedyś byłem, i Panu, w którego on wierzył, czy też, na swój sposób, pozostaje im wierna. 
Nie wiem."

Emmanuel Carrere, "Królestwo"

"Królestwo" to książka dla wierzących i niewierzących. Mimo ryby na okładce będącej symbolem chrześcijaństwa francuski pisarz stworzył pozycję, która zafascynuje każdego. Swoją erudycyjnością i przenikliwością. Emmanuel Carrere zabiera czytelników nie tylko w podróż po początkach chrześcijaństwa, ale także ujawnia kulisy swojej drogi duchowej, której pokonanie miało bez wątpienia wpływ na historię powstania tej pozycji. Carrere niejednokrotnie zaczynał i przestawał wierzyć. "Królestwo" powstaje w czasie, kiedy on sam znajduje się na rozdrożu, ale daleko mu do uczęszczania co dzień do kościoła. Myślę, że cytat przeze mnie zaprezentowany mówi o autorze może nie wszystko, ale bez wątpienia bardzo wiele. 

"Królestwo" to pozycja, która została uznana za najlepszą książkę we Francji, w 2014 roku. Polscy czytelnicy mogli poznać twórczość francuskiego autora już wcześniej przy okazji takich publikacji jak "Powieść rosyjska", "Limanowa" czy "Wąsy". Tym co uderza już od samego początku z jego publikacji to niesamowita erudycja i szczerość, która zaskoczyła mnie patrząc na temat tej pozycji. Oczekiwałam przedstawienia w ciekawej formie suchych faktów historycznych, a dodatkowo otrzymałam ciekawy portret autora... To było bez wątpienia inspirujące doświadczenie. 

Pierwsze sto stron tej publikacji (powieści?) to wspomnienia autora dotyczące jego samego i jego drogi duchowej. Czytelnik ma okazję dowiedzieć się co nieco na temat jego rodziny, ale przede wszystkim na temat jego wiary i tego jak ewaluowała. Autor nie kryje, że zmagał się z depresją, usilnie poszukiwał sensu życia. Odkrywa przed czytelnikami rąbek swojego życia, pokazuje przemianę jaką przeszedł i nie wstydzi się tego, że obecnie jest osobą niewierzącą, ale cały czas poszukującą. Czego? Prawdy? Zrozumienia? Poczucia bezpieczeństwa? Emmanuel Carrere to twórca w stu procentach świecki, a przy tym niewierzący... to czynniki determinujące fakt, że "Królestwo" to książka dla ludzi wierzących i niewierzących. I dla tych, i dla tych może okazać się powieścią fascynującą, bo pokazującą w sposób bardzo ludzki początki tego co pociągnęło za sobą tysiące ludzi. Początki chrześcijaństwa, 

Carrere nie ukrywa, że pragnie napisać książkę, która odniesie niebywały sukces... Chce się w ten sposób trochę dowartościować i bez wątpienia połechtać swoją próżność. Był niewierzący, a potem wierzący w stopniu ogromnym... ciągłe analizowanie Pisma Świętego, codzienny udział we mszy. To jednak w końcu minęło, a on sam zaczął zastanawiać się nad fenomenem tego, że nie wierzymy w to, że po pocałowaniu żaby przez księżniczka żaba zamienia się w przystojnego księcia, nie wierzymy w bogów greckich, a wierzymy, że tysiące lat temu żył Chrystus, Mesjasz, który nie dość, że przyszedł na świat z Maryi Dziewicy i umarł na krzyżu... to jeszcze zmartwychwstał. A jeśli spojrzeć na to z dużym dystansem (po odsunięciu swojej wiary) - to brzmi jak obłęd.

Emmanuel Carrere w swojej książce oprócz podróży po swojej historii... nazwijmy to historii religijnej wyrusza w podróż po historii początków chrześcijaństwa. Robi to jednak w sposób nietuzinkowy, który bardzo mnie zaskoczył. W swoim "śledztwie" nie opiera się jedynie na suchych faktach, a zastanawia się jak mogły przebiegać rozmowy, wystąpienia św. Pawła, jak doszło do poznania niektórych bohaterów itp. Należy pamiętać, że Pismo Święte, a nawet dowody świeckie mówiące o rozwijaniu się chrześcijaństwa nie ujawniają nam wszystkiego. Carrere przeprowadza coś na kształt rekonstrukcji wydarzeń, aby odkryć jak wyglądał prawdziwy rozkwit chrześcijaństwa... i co takiego wyróżniało ten sposób życia, religię od innych. Odróżniało na tyle, że to właśnie za nią podążyły tysiące. 

Autor "Wąsów" w swojej książce wykazuje się niesamowitą znajomością tematu, ale także odniesień kulturalnych. Znaleźć więc w niej można odniesienia do Dicka, Sienkiewicza, Salingera, Nietzchego i wielu innych postaci, które zapisały się w historii literatury, a co za tym idzie kulturze.  "Królestwo" to powieść, którą czyta się jak dobrą powieść -to dosyć luźne przemyślenia i refleksje autora na temat chrześcijaństwa i jego prekursorów czy też opiekunów takich jak Paweł z Tarsu czy Łukasz Ewangelista. Carrere to erudyta, a przez to czytanie jego książki było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Mimo tej erudycji to książka także dla "laików" w kwestii historii chrześcijaństwa.

"Królestwo" to oprócz tego, że książka niezwykle interesująca, w której wydać ogromny poziom erudycji autora to w dodatku pozycja, która wciąga i fascynuje. Przedstawia fakty z historii chrześcijaństwa ogólnie znane, ale także wchodzi głębiej w tajemnice jego początków. Carrere mimo ogromnej klasy z jaką to robi pisze niesamowicie lekko i przystępnie. "Królestwo" po prostu dobrze się czyta. Chrześcijaństwo intryguje francuskiego pisarza, ale przez to, że jest niewierzący "Królestwo" nie jest powieścią przesiąknięta ideologią - a historią ideologii. To rewelacyjna książka o początkach chrześcijaństwa, która przypadnie do gustu wierzącym jak i niewierzącym. To pozycja wielopłaszczyznowa, która pokazuje, że kwintesencją dobrej, mądrej literatury nie musi być książka napisana kilkadziesiąt lat temu ani powieść napisana ciężkim językiem. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej publikacji tym bardziej, że choć ma ponad 500 stron jej czytanie poszło mi błyskawicznie... Reasumując: "Królestwo" czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, ale to pozycja niesamowicie wartościowa w której Carrere odkrywa co nieco prawdy o sobie, ale przede wszystkim wykazuje się ogromną erudycją, inteligencją i ciętością języka.


Moja ocena: 9+/10 Wybitna z plusem!

kwietnia 24, 2016

(480) PRZEDPREMIEROWO: Zbrodnia hrabiego Neville'a

(480) PRZEDPREMIEROWO: Zbrodnia hrabiego Neville'a
Tytuł: Zbrodnia hrabiego Neville'a
Autor: Amelie Nothomb
Wydawnictwo Literackie
Stron 112

Premiera: 28.04.2016 rok


"Bezsenność to jedna wielka tajemnica. Bo w gruncie rzeczy dlaczego miałoby być męczarnią długie leżenie w wygodnym łóżku, choćby bez snu? Dlaczego nachodzą wtedy człowieka okropne myśli? Wytłumaczenie jest jedno: bezsenność to długotrwałe wspólne więzienie z najgorszym wrogiem. Przeklętą częścią naszego ja." 

Amelie Nothomb, "Zbrodnia hrabiego Neville'a"

Gorzka, zabawna, ironiczna i zaskakująca... taka jest najnowsza powieść Amelie Nothomb - pisarki słynącej z ekscentrycznych utworów i ekscentrycznych nakryć głowy. Amelie Nothomb to belgijska pisarka, a "Zbrodnia hrabiego Neville'a" była dla mnie pierwszym spotkaniem z jej twórczością. Już teraz jednak wiem, że na pewno nie ostatnim. Głównym bohaterem powieści Nothomb jest hrabia Neville. Jego losy przybierają nieoczekiwany obrót, gdy jego nastoletnia Serieuse (Poważna) ucieka z domu. Ojciec odnajduje ją u wróżki, która oznajmia mu, że podczas najbliższego przyjęcia, którego będzie organizatorem (swoją drogą ostatniego) zamorduje jednego z gości. 

Spróbujcie się na chwilę postawić w sytuacji hrabiego należącego do belgijskiej arystokracji. Co zrobiliście w jego sytuacji? Pamiętając o tym, że to ma być ostatnie (i wielkie!) przyjęcie jakie wyda się na zamku, który potem zostanie sprzedany, a Wy sami zamieszkacie w zwykłej chatce u jego podnóża. Dla hrabiego sprawa jest oczywista - przyjęcie nie może zostać odwołane. Zamiast odwołać przyjęcie hrabia postanawia sporządzić listę osób, które potencjalnie mógłby zamordować. Na jego liście znajduje się 25 osób. Hrabia ma poważny orzech do zgryzienia tym bardziej, że nie jest pewny jak jego zachowanie przyjmą goście garden - party i jak to odbije się po jego zamknięciu w więzieniu na jego rodzinie. Jedno jest pewne - to przyjęcie nie może odstawać od poprzednich wydawanych przez hrabiego. Warto tu nadmienić, że jak dotąd hrabia był w tej kategorii mistrzem. Z pomocą postanawia przyjść mu córka, która zna treść przepowiedni wróżki i domyśla się przed jakimi dylematami stoi ojciec. Upatruje w tej sytuacji jednak wymiernych korzyści dla siebie. 

"Zbrodnia hrabiego Neville'a" to książka szalona, poplątana i niesamowicie zaskakująca! Już sama postać hrabiego i jego "dylematy" nadają tej powieści smaczku i niesamowitego zabarwienia. Amelie Nothomb przez podkoloryzowanie oddaje obraz tego ile człowiek jest w stanie zrobić, żeby ludzie o nim pamiętali/nie zapomnieli... aby zapaść w pamięć. Hrabiego nie przytłacza myśl, że zabije. Przytłacza go myśl, że może zabić nijak... niezgrabnie... w sposób, który nie zapadnie w pamięci gościom garden - party.

O ile hrabia Neville jest postacią barwną o tyle jego córka jest postacią jeszcze barwniejszą... i dziwniejszą. Nastolatka pogubiona w życiu i naprawdę... dziwna i ekscentryczna. Jej relacja z ojcem kluczowa w tej historii jest zabarwiona ogromną ilością czarnego humoru i sarkazmu. Czytając ich dialogi towarzyszyły mi różnorakie emocje  - od szoku do rozbawienia. Amelie Nothomb niby stworzyła książkę o przygotowaniach do morderstwa, a jednak tak naprawdę krótką powieść o ludziach i ich przywarach.

"Zbrodnia hrabiego Neville'a" to krótka, zabawna i ekscentryczna powieść, a w dodatku niesamowicie zaskakująca. Proza Amelie Nothomb jest nieprzewidywalna i nietuzinkowa. Mnóstwo w niej humoru, słownych potyczek, sarkazmu... i szaleństwa. Tak, książka belgijskiej pisarki jest odrobinę szalona, a to wszystko za sprawą charakterystycznych i ekscentrycznych bohaterów, których przywary, przyzwyczajenia są ich cechami dominującymi. "Zbrodnia hrabiego Neville'a" to książka dziwna, szokująca, ale niesamowicie (w pewnym sensie) pozytywna. Napisana z dystansem i humorem bawi, rozluźnia, intryguje i zaskakuje. Amelie Nothomb serwuje swoim czytelnikom coś niesamowicie oryginalnego przyprawionego garścią czarnego humoru. Połączenie krótkiego thrillera z kryminałem w którym napięcie jest stopniowane... a fabuła tak intrygująca, że nie można się od niego oderwać. Polecam!

Moja ocena: 8+/10 Rewelacyjna z plusem!

kwietnia 23, 2016

(479) Stosik na Światowy Dzień Książki

(479) Stosik na Światowy Dzień Książki
Miał być "Stosik antykwaryczny", ale Światowy Dzień Książki, a w sumie promocja w Carrefourze (1 zł za książkę) poplątała mi plany... i jest stosik z pozycjami z antykwariatu stacjonarnego i Carrefoura. Nabytki ostatniego tygodnie za które w sumie zapłaciłam 19 zł :-) Zapraszam do oglądania!




Na pierwszy ogień pójdzie Stendhal, "Miasteczko jak Alice Springs" i książka Proulx. Choć "Miasteczko..." w pierwszej kolejności - tym bardziej, że to jedna ze stu książek, które trzeba przeczytać według BBC przed śmiercią ;) Mniszkówna znalazła się w tym stosie jako autorka "Trędowatej", która zdecydowanie przypadła mi do gustu :) 

A Wy jak świętujecie Światowy Dzień Książki? :) 

kwietnia 21, 2016

(478) Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolnościhis

(478) Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolnościhis
Tytuł: Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolności
Autor: Luis Sepulveda
Wydawnictwo Literackie
Stron 96

"Ty jesteś młodym ślimakiem i wszystko, co widziałeś, wszystko, czego skosztowałeś, słodycz i gorycz, słońce i deszcz, chłód i ciemność nocy, wszystko to idzie z tobą, ciąży ci, a ponieważ jesteś malutki, ten ciężar sprawia, że jesteś powolny."

Luis Sepulveda, "Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolności"


Bardzo lubię krótsze utwory literackie, które niosą jednak za sobą jakiś przekaz. Książka "Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolności" jest właśnie jedną z takich pozycji. Pewnego dnia po prostu jeździła ze mną komunikacją miejską budząc zainteresowanie współpasażerów. Historia stworzona przez Sepulvedę została bowiem wydana w większym niż normalnie formacie, w twardej oprawie i w towarzystwie ilustracji Joelle'a Joliveta. Chilijski pisarz Luis Sepulveda stworzył niepozorną książkę o niepozornym ślimaku, która niesie za sobą jednak bardzo ważne przesłanie. Przesłanie o którym powiem jeszcze kilka słów później.

Głównym bohaterem tej historii jak głosi sam tytuł jest ślimak. Ślimak bardzo ciekawski i pewny tego, że wszystko nie może być tak łatwe jak to się wydaje być na pierwszy rzut oka. Jego pobratymcy przyjmują za rzecz oczywistą, że są powolniejsi niż reszta zwierząt - nawet mrówki są szybsze! On jednak ze swoim młodzieńczym optymizmem postanawia drążyć tą sprawę. Spotyka się w związku z tym z wieloma nieprzychylnymi spojrzeniami i ogółem reakcjami. Dochodzi nawet do tego, że musi opuścić swój dom... i wyruszyć w podróż. Pragnie odkryć znaczenie swojej powolności i nabyć imię, które odróżniałoby go od reszty. W swojej wędrówce jest niestrudzony i ogromnie zdeterminowany. 

Autor na podstawie kontrastu ślimaków z pozostałymi zwierzętami przedstawił współczesne społeczeństwo, które cały czas za czymś goni. Próba zatrzymania się grozi wydaleniem z grupy. "Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolności" to książka, która niesie za sobą bardzo ważne przesłanie, które wszyscy znamy, a jednak czasami (niestety) o nim zapominamy. Bije z niej przekaz, że czasami warto być powolnym jak ślimak, bo tylko na chwilę się zatrzymując możemy zobaczyć ludzi, którzy nas otaczają. Świat, jego problemy... Nasz główny bohater w końcu otrzymuje imię Buntownik, ponieważ podąża pod prąd, walcząc o siebie i swoich bliskich... uświadamia sobie, że powolność jest czymś niezbędnym.

Luis Sepuvelda stworzył prostą historię o prostym ślimaku, który okazuje się być jednak niezwykły... tak samo jak ta książka. Zaledwie 100 stron (w tym spora część to ilustracje) niesie za sobą ważny przekaz zmuszający do zatrzymania się i przemyślenia paru kwestii. Tylko zwalniając tempo jesteśmy w stanie dostrzec wszystkie emocje, sytuacje nas otaczające. Czasami warto "wypaść" z wiru pracy, szkoły, zajęć, żeby otworzyć się na innych ludzi oraz przede wszystkim samego siebie. Chilijski pisarz przekazuje tą treść oraz wiele innych w sposób nienatarczywy, prosty i ujmujący. "Historia ślimaka, który odkrył znaczenie powolności" to pozycja, która oczaruje młodszych czytelników (w warstwie dosłownej) jak i tych starszych (ich przede wszystkim, bowiem ci zobaczą w niej drugie dno). Ta książka to: prosty język, lekka forma, ale to wszystko w otoczeniu bardzo ważnych myśli. Myśli o tym, że nie wolno nam zapominać o przeszłości, która nas ukształtowała... o tym, że trzeba sprzeciwiać się niesprawiedliwości. To krótka, piękna historia o byciu człowiekiem pełna symboliki, pięknych słów i ważnych treści. Prosta, ale warta poznania.


Moja ocena: 8/10 Rewelacyjna!

kwietnia 20, 2016

(477) Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno

(477) Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno
Tytuł: Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno
Autor: Kirsty Moseley
Wydawnictwo Harper Collins
Stron 351

"Kiedy po chwili zobaczyłam go znowu, wdrapywał się przez okno do swojego pokoju. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu na pożegnanie, po czym zaciągnęłam zasłony i westchnęłam z ulgą [...]."

Kirsty Moseley, "Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno"

Czasami jest tak, że widzicie jakąś książkę...  i wszystko w Was zaczyna krzyczeć "Muszę ją przeczytać!". Ja tak miałam stety, niestety przy pozycji Kirsty Moseley. "Chłopak, któryy zakradał się do mnie przez okno" zapowiadał się jako świetna...może nawet poruszająca i wzruszająca lektura. Przynajmniej ja miałam o tej powieści z początku takie wyobrażenie. Wyobrażenie, które uległo zupełnemu przeobrażeniu już po kilkunastu stronach. Tak, z początku zaczęło się świetnie. Jednak potem było już infantylnie, niemożliwie i niesamowicie naiwnie. Mogę sobie jedynie wyobrażać co autorka tak naprawdę chciała osiągnąć w tej powieści. To jednak nie ma znaczenia. Znaczenie ma fakt, że wyszła z tego przyznaję... dosyć przyjemna, a z pewnością lekka książka, która jednak bardziej przypomina opowiadanie pisane przez trzynastolatkę. Mnogość schematów, infantylność języka i głównej bohaterki... ale o tym za chwilę.

Główna bohaterka książki Moseley to Amber, która ze względu na traumatyczne przeżycie z dzieciństwa panicznie boi się kontaktu drugiej osoby. Dotykać mogą ją tylko trzy osoby: jej brat, mama oraz Liam... chłopak, który od lat zakrada się do niej przez okno, aby razem usnęli. Liam jest jednak przy okazji najlepszym przyjacielem Jacka. Amber wie, że nie może zacząć darzyć Liama żadnych głębszym uczuciem. Jego "związki" nie trwają dłużej niż kilka nocy, a on sam zachowuje się za dnia jak cham i prostak. W nocy staje się ciepłym chłopakiem na którego ramieniu Amber może spokojnie się wypłakać. Ale jak połączyć te dwa odmienne zachowania? Jak się z tym pogodzić? 

Przyznaję, że pomysł z tym zakradaniem przez okno bardzo mi się spodobał. Był dla mnie czymś oryginalnym, naprawdę fajnym i takim ciepłym elementem tej powieści. Niestety ta powieść nie składa się z samego zakradania przez okna. Nie zrozumcie mnie źle - ta książka ma lepsze i gorsze momenty, ale ja... chyba już jestem za stara na takie historyjki. Nie dość, że lekkie i łatwe to jeszcze do bólu infantylne. Nie tak miało być... Oczekiwałam historii w której szczególnie patrząc na to, że Amber była w dzieciństwie molestowana przez swojego ojca... zostanie ukazany naprawdę dobry portret psychologiczny z postaci. Nic z tego... chyba, że opiera się na pokazaniu postaci Amber w ten sposób: 

Głównym problemem Amber jest to, że ma ochotę się rzucić przy każdej możliwej okazji na Liama. Z jednej strony ciągle mówi o tym, że chce zaczekać ze seksem (i zaznacza to już 10 minut po tym jak zostają parą), a z drugiej cały czas wystawia go na ciężkie próby. Aaaaa... zapomniałam dodać, że Liam to oczywiście największe szkolne ciacho za którym ugania się cała żeńska (i pewnie nie tylko) część szkoły. Nagle jednak postanawia diametralnie zmienić swoje postępowanie i być jedynie ze swoim "Aniołkiem" - okey, to jest akurat realne, ale po za tym... Amber ma 16 lat, jest dwa lata młodsza od Liama, ale zachowuje się jakby miała trzynaście lat. Może ja po prostu jestem zbyt mało wyrozumiała? : - / Kompletnie nie trawię Amber. 

Chciałabym napisać Wam coś jeszcze o fabule tej książki, ale to chyba niemożliwe... Ogromnym problemem tej książki jest fakt, że nie ma fabuły. Miało być romantycznie - rozumiem, ale non stop pojawiają się jakieś sceny romantyczno - erotyczne. Dwójka ludzi, która zaczynała każdy swój dzień od dopiekania sobie (dobra - załóżmy nawet, że dopiekała tylko Amber) nagle zaczyna wyznawać sobie non stop miłość, uśmiechać się do siebie promieniście i... ciągle się całują, posuwają o krok dalej (zresztą to będzie miało swoje konsekwencja w tragicznych wydarzeniach, które mnie jednak w żaden sposób nie ruszyły...) Za słodko. Za dużo. W pewnych momentach miałam wrażenie, że czytam mniej perwersyjne "50 twarzy Greya" dla nastolatek (do 16 roku życia max!). Ale... zastanówcie się... ile można znieść tekstów typu: "Pod koniec filmu niemal siedziałam mu na kolanach. Sprawiło mu to chyba przyjemność, bo ukradkiem przykrywał dłonią wypukłość w spodniach. Zarumieniłam się na myśl, że to z mojego powodu".

Brak w tej książce kreacji bohaterów - cała historia kręci się wokół Amber i Liama i to wszystko jest niesamowicie PUSTE. Język jakim została napisana ta powieść jest kiepski i infantylny... W dodatku nie ma między bohaterami żadnej głębszej interakcji. O tych drugoplanowych już nie wspominając. Nijakie, mdłe... Jestem na tą powieść za stara - po prostu. Ona może przypaść do gustu trzynastolatkom, czternastolatkom... ale reszta załamie się tak samo jak ja. Czytaliście kiedyś opowiadania nastolatek? Takie w których w każdym rozdziale dzieje się coś "WOW!", a brak normalnego życia? Wszystko jest strasznie podkolorowane? Sztuczne? Niemożliwe? Nienaturalne? Absurdalne? To właśnie taka powieść

"Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno" to powieść, która okazała się dla mnie niestety ogromnym rozczarowaniem. Jedyne co ją ratuje w moich oczach to naprawdę intrygujący początek i... w miarę fajny (choć też wyidealizowany!) koniec. To książka z początku przyjemna, która zachwyci mało wymagające czytelniczki.. i w dodatku bardzo młode. Dla mnie jej czytanie z każdą kolejną stroną było trudniejsze i bardziej męczące. Z upływem stron to wszystko co z początku wydawało mi się w miarę dobre i zabawne zaczęło mnie bardzo nużyć, nudzić i irytować. To dobra historia na stustronnicową powieść, ale nie na dłuższą. Jest mnóstwo lepszych romansideł dla nastolatek... 

Moja ocena: 4-/10 Może być (ewentualnie....)

kwietnia 19, 2016

(476) Niewidzialny

(476) Niewidzialny
Tytuł: Niewidzialny
Cykl: Will Trent (#7)
Autor: Karin Slaughter
Wydawnictwo Muza
Stron 463

"Strzelec szedł korytarzem. Powoli. Metodycznie. Miał na nogach ciężkie buciory. Słyszała, jak twarda podeszwa uderza o nagie deski podłogi, a potem cichszy chrobot, gdy opadał z pięty na palce. 
Jeden krok.
Jeszcze jeden.
Cisza."

Karil Slaughter, "Niewidzialny"

"Niewidzialny" to kolejna książka po którą sięgnęłam bez znajomości poprzednich tomów serii. Żałuję, że tak się stało po raz kolejny tym bardziej, że o poprzednich tomach także słyszałam same pozytywne opinie. Chcąc nie chcąc seria o Will'u trafiła w moje ręce po raz pierwszy. Sięgnęłam po nią, ponieważ oczekiwałam porywającej książki, który przyprawi mnie o rumieńce i nie pozwoli na to, żeby ktoś mnie od niej oderwał. "Niewidzialny" okazał się pod tym względem pozycją idealną, choć miałam co nieco do zarzucenia bohaterom tej książki. Ale akcja? Rewelacja! Powieść Karin Slaughter to idealna pozycja na emocjonujący wieczór. Wartka akcja i jej ciągłe zwroty, ciekawe zawikłania... to bez wątpienia dobra pozycja.

Główny bohater serii, Will Trent to agent specjalny. Jego nowa misja łączy się z wieloma niebezpieczeństwami. Postanawia zataić ten fakt przed swoją partnerką, doktor Sarą Linton. Ma ku temu swoje powody. Zdaje sobie sprawą z tego, że gdy Sara odkryje co przed nią ukrywa... może od niego odejść mimo miłości jaką ją darzy. Dla Sary nadszedł trudny okres w życiu. Z siłą tornada wraca do niej przeszłość, która się o nią upomina. Sara musi rozprawić się z nią oraz kobietą przez którą jej życie odmieniło się na zawsze. Nawet nie wie, że plącze się w sprawę Willa. Próba zamordowania policjantów i handel narkotykami nie są jedynymi problemami z jakimi będzie musiał zmierzyć się Will. W niebezpieczeństwie znajduje się wiele osób, a nie wiadomo komu można ufać... może nikomu? 

Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o tej książce... to Will. Will jest dla mnie postacią zupełnie zaskakującą, bo kompletnie inaczej wyobrażałam sobie agenta specjalnego. Kiedy myślę "agent specjalny" w mojej głowie pojawia się obraz człowieka niesamowicie wyszkolonego, silnego, sprawnego, który potrafi położyć na łopatki każdego swoją siłą fizyczną jak i intelektualną. Człowieka, który (przynajmniej w literaturze) może być oparciem dla kobiety. Niezłomny. Odważny. Silny. Przyznaję - to może być odrobinę stereotypowe myślenie, ale do tego przyzwyczaiły mnie powieści tego typu, które miałam okazję czytać. Will z książki Slaughter nie różni się tak 100% od tego modelu, ale pod pewnymi względami... z pewnością od niego odbiega. Jest dyslektykiem, wolno kojarzy fakty, zazwyczaj to on jest rozkładany na łopatki i chociaż ma ponad 180 cm to jakoś autorka nie przykłada do tego dużej wagi... Postać Willa kompletnie zaburzyła moje postrzeganie agenta specjalnego, w dodatku to z jaką otwartością MYŚLI o uczuciach, ta jego pewna nieśmiałość. To było zaskakujące i w pewien sposób... rozczulające. Jestem w szoku.

Z drugiej strony mamy doktor Sarę - kobietę odważną, przez większość czasu pewną siebie na której życiu kładzie się jednak cieniem przeszłość. Jak to często bywa z kobiecymi postaciami czasami troszkę mnie irytowała swoim postępowaniem, ale na szczęście tylko czasami. Pod względem irytowania przyćmiła ją policjantka, Lena... od której ta cała historia się zaczyna. Bezczelna, chamska, idąca do celu po trupach. To taka postać, którą bardzo trudno polubić... i mi się to nie udało. Być może dlatego, że mimo wszystko w starciu Sara - Lena, kibicowałam tej pierwszej. 

Karin Slaughter stworzyła powieść z ciekawymi, nietuzinkowymi postaciami, które niejednokrotnie zmieniały swoje oblicze. Można powiedzieć, że niejedne były wręcz nieobliczalne. "Niewidzialny" to powieść w której akcja nabiera wielkiego tempa i rozmachu już od pierwszych stron powieści. To powieść z nutką tajemnicy, bez wielkich wprowadzeń i wstępów. Jak się pewno domyślacie patrząc na zarys relacji Sary i Will'a nie brak w tej książce wątku miłosnego. To prawda. Jest to jednak wątek dosyć znikomy, żeby nie powiedzieć, że ubogi. Nie on jest najważniejszy, nie on dominuje. Mimo to.... jest bardzo przyjemny.

"Niewidzialny" to powieść, którą czytało mi się niesamowicie dobrze. Wartka akcja, barwni bohaterowie, ciekawa i zaskakująca fabuła, a do tego wszystkiego dreszczyk emocji. Powieść Karin Slaughter to połączenie thrillera z kryminałem. Świetnego thrillera ze świetnym kryminałem. To siódmy tom serii o Will'u, ale nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu w lekturze tej książki, więc jeśli to miałoby być także Wasze pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki - nie wahajcie się. "Niewidzialny" zapowiadał się na świetną książkę i świetną książką się okazał. Czyta się szybko, sprawnie, z wypiekami na twarzy. Nie można tej książki tak po prostu odłożyć na bok, oj nie... Ona absorbuje uwagę i niesamowicie wciąga! 

Moja ocena: 8+/10 Rewelacyjna z plusem!

kwietnia 17, 2016

(475) Ślepy trop

(475) Ślepy trop
Tytuł: Ślepy trop
Cykl: William Wisting (#10) - (czwarty tom wydany w Polsce)
Autor: Jorn Lier Horst
Wydawnictwo Smak Słowa
Stron 414

"Zeszła do piwnicy z córeczką na rękach. Powietrze było tu cięższe niż na górze. Unoszący się zapach zgnilizny przywodził na myśl przejrzałe owoce albo kwiaty, które zbyt długo stały w wazonie." 

Jorn Lier Horst, "Ślepy trop"


Kiedy dostałam możliwość zrecenzowania "Ślepego tropu" autorstwa Jorn'a Lier'a Horst'a zgodziłam się bez wahania, ponieważ od razu przypomniały mi się pozytywne recenzje poprzedniej książki Horst'a, która została wydana w Polsce... a mowa tu o powieści "Poza sezonem", która swoją premierę miała we wrześniu. Już wtedy wiedziałam, że będę chciała zapoznać się z twórczością tego norweskiego pisarza. "Ślepy trop" spodobał mi się i wciągnął mnie na kilka godzin... Ubolewam tylko nad faktem, że oprócz tego, że w Polsce tomy serii o komisarzu Wistingu są wydane wybiórczo to jeszcze w dodatku w nieodpowiedniej kolejności. I tak na przykład mamy sytuację, że najpierw został wydany tom ósmy, a potem siódmy... Może to nie mieć wielkiego znaczenia, bo zagadka kryminalna przedstawiona w każdym z tomów zamyka się w nim (zostaje rozwiązania) to jednak traci na tym tło obyczajowe, które ma ogromny potencjał, który w dodatku autor skrzętnie wykorzystuje!

Sofie Lund to samotna matka rocznej Mai. Po śmierci swojego dziadka (przestępcy) otrzymuje w spadku jego dom wraz ze wszystkimi ruchomościami. Firma sprzątająca na życzenie kobiety usunęła wszystkie przedmioty znajdujące się w domu. No... prawie wszystkie. Nie mogli ruszyć sejfu, który znajdował się w piwnicy, a klucz do niego znajdował się w miejscu niewiadomego pochodzenia. Sofie spotyka podczas jednego ze spacerów z córeczką koleżankę z podstawówki, którą okazuje się Line... młoda kobieta, w zaawansowanej ciąży, która postanowiła wrócić do rodzinnego miasta. Za jej namową Sofia postanawia z pomocą ślusarza otworzyć sejf. Tam oprócz dużej sumy pieniędzy, dokumentów i zdjęć znajduje broń. Broń ściśle powiązaną ze sprawą, którą prowadzi właśnie ojciec Line - śledczy William Wisting. Minęły miesiące od czasu gdy zaginął jeden z taksówkarzy... jego taksówka została znaleziona, ale jego ciało cały czas jest poszukiwane. Wszystko zaczyna się jednak układać w całość... dość skomplikowaną i zaskakującą. 

"Ślepy trop" to co trzeba zaznaczyć już na samym początku kryminał, a nie thriller. Akcja, więc skupia się głównie na próbnie rozwikłania zagadki dotyczącej dziadka Sofii oraz zaginięcia taksówkarza... sprawy ściśle się ze sobą łączą co wprowadza do powieści niejedno zawirowanie. Miałam swoje przewidywania odnośnie uzasadnienia tych wszystkich zagadek, ich rozwiązania... a mimo to Horst niejednokrotnie mnie zaskoczył! Tempo akcji nie jest zaskakująco szybkie ani porywające, ale mimo to akcja jest płynna i wciągająca, a fabuła ciekawa. Przyznam Wam się, że wciąga z każdą stroną coraz bardziej... 

Najważniejszymi bohaterami tej historii jest ojciec i córka, Wisting i Line. To wokół nich toczy się najważniejsza akcja. Śledczy Wisting to postać, która przypadła mi do gustu już od pierwszej strony. Ciepły, sprawiedliwy, niepragnący iść do celu po trupach. Jest wytrwały i ma ogromne poczucie obowiązku. Jestem pewna, że chcielibyśmy, żeby otaczali nas jedynie tacy policjanci jak Wisting - prawy, sprawiedliwy i dążący do skazania winnego. Winnego, a nie podejrzanego... Line jest jego córką, samotną młodą kobietą, która przygotowuje się do roli matki, którą zostanie lada chwila... to bardzo sympatyczna, inteligentna bohaterka. 

Horst był policyjnym śledczym i jego obecne pisarstwo jest z tym ściśle powiązanie. W jego powieści nie ma przesady, niemożliwych zdarzeń lub takich na które zaistnienie szansa jest... naprawdę znikoma. Historia jest na tyle zawikłana, że koniec był dla mnie zaskakujący, a sama powieść z każdą kolejną coraz bardziej mnie angażowała w czytanie... Bardzo spodobało mi się to jak autor przedstawia miejscowość w której rozgrywa się akcja, naprawdę dobre zarysowanie motywacji postaci... no i sam Wisting. To śledczy, który chwyta za serce! 

"Ślepy trop" to powieść bardzo poprawna, którą naprawdę przyjemnie mi się czytało. Ciekawi bohaterowie, fabuła, brak dłużyzn. Horst stworzył książkę, która ma bardzo dużo zalet, ale jedną poważną wadę... nie rzuciła mnie na kolana. Z każdą kolejną stroną akcja się rozkręcała, była szybsza i to jest bez wątpienia ogromny plus! Pod koniec nie mogłam odłożyć tej powieści nawet na chwilę. Trudno mi napisać opinię na temat tej książki, ponieważ bardzo mi się podobała, nie irytowała mnie ani nie męczyła, a jednak mam wrażenie, że mogłaby być powieścią jeszcze lepszą, żywszą. Reasumując: autor dał z siebie bardzo dużo, ale mam wrażenie, że mógłby dać jeszcze więcej... 

7+/10 Bardzo dobra z plusem!

kwietnia 16, 2016

(474) Moja biblioteczka 2016 #1

(474) Moja biblioteczka 2016 #1
Dzisiaj przychodzę do Was z tak zwanym "zapychaczem" w postaci pierwszej części mojej biblioteczki... ;) Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się za tydzień. Już jutro możecie spodziewać się recenzji książki "Ślepy trop". Dlaczego nie dzisiaj? Czytam świetną i niesamowicie wciągającą książkę i... hm... przyznam Wam się, że trudno mi się od niej oderwać, żeby sklecić coś sensownego :-) W sumie mam Wam do pokazania ponad trzy tysiące pozycji, więc myślę, że postów tego typu pojawi się o wiele więcej... Tym bardziej, że chciałabym Wam wskazać pozycje po które zamierzam sięgnąć w pierwszej kolejności. 


Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu uda mi się sięgnąć po "Czekoladę" :) 


"Błękitny chłopiec" i "Obietnica Gwiezdnego Pyłu" to książki, które mają jak dla mnie niesamowite okładki... i wydaje mi się, że także niesamowitą treść. Już nie mogę się doczekać, kiedy po nie sięgnę. Z boczku trochę pomocy naukowej - w tym słownik łacińsko - polski, który jest w częstym użyciu...



Pozycje na tej półeczce (i kilku kolejnych) to te zazwyczaj zakryte sofą... przeczytane na fali mojej miłości do paranormal romance, która miała miejsce kilka lat temu. 







"Zazdrości" nie przeczytałam i kusi mnie do dnia dzisiejszego... "Okup drapieżców" bez wątpienia zasługuje na uwagę! :)



Miałam ogromną słabość do "Akademii Wampirów"... ile nocy zarwałam nad nią! Tak samo było z "Blaskiem księżyca"...



Kompletny misz - masz... trochę opracowań, Remarque, Orzeszkowa <3



Książka Bralczyka... mam nadzieję, że uda mi się ją w końcu więcej niż przekartkować... wypadałoby....


Dawno temu czytałam "Legendy miejskie" i muszę przyznać, że potem już nie zdarzyło mi się czytać tego typu pozycji... szkoda. Bardzo mi się podobała!


"Historia Miłośći", "Cień Poego" i "Filmy mojego życia" to pozycje, które przybyły do mojej biblioteczki dosyć niedawno... wszystkie trzy ogromnie kuszą...


"Kroniki portowe", "Trzynaście księżyców" i Seria z Lemurem (te cztery pozycje z lekko żółtawymi pozycjami zostaną przeczytane w pierwszej kolejności. I może spróbuję ponownie sięgnąć po "Dziewczynki ze Świata Maskotek"? 


Moje ukochane "Czas pokaże". "Gorąca krew", "Obcy", "Wampir..." i dwie książki z serii literatury iberyskiej oraz "13..." to pozycje po które... sięgnę, kiedy w końcu znajdę czas :) 


"Zakochany duch" - ma być moim pierwszym spotkaniem z twórczością Jonathana... mam nadzieję, że udanym. Do tego kilka książkę Anne Rice - czyli już coś na kształt "wampirzej" klasyki - pomimo tego, że takich książek już nie czytam - jestem bardzo ciekawa tej serii! A do tego wszystkiego "Joe Jones" - czytałam z tej serii genialną pozycję "Córka żołnierza nie płacze", więc mam wobec tej pozycji bardzo duże wymagania... "Kobiety fatalne" - wiedza o kobietach, które miały coś więcej niż pecha przedstawiona w przystępny sposób. Do tego książka Głowackiego i Coelho ("Usiadłam na brzegu...") 


Książka Miodka... czyli sytuacja podobna jak z Bralczykiem. Na tej półeczce mnóstwo pomocy szkolnych. Warto szczególnie zwrócić uwagę na książkę "Kapuściński" i "Biblia a literatura polska'. 


Odkąd przeczytałam "Buszującego w zbożu" obiecałam sobie, że przeczytam inne książki Salingera... stąd też na mojej półeczce "Dziewięć opowiadań" oraz "Franny i Zoe". Dodatkowo najbardziej o przeczytanie upomina się książka Llosy, "Grek Zorba" oraz "Paragraf 22". 




Na tym zdjęciu widać kilka książek z serii "Arcydzieła literatury światowej" / polskiej. Przeczytany najszybciej zostanie "Profesor Wilczur", czyli druga część "Znachora", "Opętanie" oraz "Spowiedź dziecięcia wieku" i już spoza tej serii... "Pruska narzeczona".



Tu pierwszeństwo oprócz obowiązkowych lektur będą miały książki "Złote żniwa", "Rok 1984" oraz "Córka proboszcza" autorstwa Orwella, bo zakochałam się w jego "Folwarku zwierzęcym" i cały czas zastanawiam się jak to się stało, że akurat tej pozycji nie mam... "Wojna i pokój" także znajduje się w moich najbliższych planach. Z dużym sentymentem wspominam "Martina Edena" i "Poezje Baczyńskiego". 


"Ucz się i myśl" to książka po którą sięgam bardzo często w ramach motywacji... przydaje się! "Matylda" (film oglądałam wielokrotnie), "Heroina", "Nostalgia anioła" (co ja się naszukałam tej książki!), "My, dzieci z dworca zoo" i "Opowieści niesamowite" to pozycje po które będę sięgała w pierwszej kolejności... oczywiście z tych pozycji beletrystycznych.


Książka "Okresy literackie" zacznie towarzyszyć mi już niebawem, a "Historia filozofii Tatarkiewicza" towarzyszy mi już od września w stopniu o wiele większym niżbym chciała... tak samo te podręczniki "Starożytność - oświecenie" ;)  "Ja, Klaudiusz" i "Nędznicy" to książki, które koniecznie muszę przeczytać!


Kilka tomów mojej ukochanej "Jeżycjady" i "Ania z Zielonego Wzgórza" na której punkcie oszalałam jako jedenastolatka i szaleję nadal... co więcej od tamtego momentu noszę się z zamiarem jej ponownego przeczytania - niestety na razie mi się to nie udało. Seria o Klaudynie to kolejny klasyk, który mam w planach... 


Mimo tego, że jestem wielką fanką "Ani..." to jednak nigdy nie czytałam żadnej innej książki autorki. Seria o Emilce to jeden z pretekstów, aby to zmienić. Na tym zdjęciu jak na razie jednak wygrywa "Z dala od zgiełku" <3, które jest cudowne... Powieści Kostovy w planach!





O! "Frankestein" - jakiś czas temu przeczytałam rewelacyjną recenzję tej powieści... i od tego czasu wiem, że nie mam wyjścia i muszę ją przeczytać!

To by było dzisiaj na tyle :) 

PS. Ostatni poczyniłam obliczenia, że żeby przeczytać wszystkie książki jakie chciałabym poznać ( na chwilę obecną ) ... musiałabym czytać trzy lata bez ŻADNEJ przerwy i ze stałą prędkością... ;-/ Hm... to troszkę przytłaczająca myśl patrząc na to, że z każdym dniem tych książek przybywa... 

kwietnia 11, 2016

(473) Przedpremierowo: Historia pszczół

(473) Przedpremierowo: Historia pszczół
Tytuł: Historia pszczół
Autor: Maja Lunde
Wydawnictwo Literackie
Stron 520

Premiera: 14.04.2016 r,

"- To czego mi brakuje, to nie jest wola. To jest... pasja, Edmundzie. 
- Pasja? [...] Więc musisz ją odnaleźć, ojcze - rzekł pośpiesznie. - I pozwolić, by cię prowadziła. 
[...]
- Bez pasji jesteśmy niczym - zakończył ze stanowczością, jakiej dotychczas nigdy u niego nie zauważyłem."

Maja Lunde, "Historia pszczół"

14 kwietnia swoją premierę będzie miała książka nietuzinkowa... i naprawdę niesamowita. "Historia pszczół" to niezwykle poruszająca powieść rozgrywana na trzech płaszczyznach czasowych, której spoiwem są pszczoły i ich los na przestrzeni wieków. Maja Lunde stworzyła wielowymiarowe dzieło, którego czytanie było dla mnie prawdziwą przyjemnością. W "Historii pszczół" coś dla siebie znajdą także wybitni (a przy tym niezwykle wymagający) koneserzy. Powieść Mai Lunde jednak oprócz swoich ogromnych walorów językowych i fabularnych dodatkowo otwiera oczy na los pszczół, których populacja spada w zatrważającym tempie co budzi duży niepokój ekologów, ponieważ te pożyteczne owady odpowiadają za produkcję 30% całego pożywienia na świecie. Maja Lunde toczy opowieść o ludziach, czasach, pragnieniach i pszczołach... w sposób niezwykle dokładny i dopracowany. Nic dziwnego, że cieszy się już ogromną popularnością w Norwegii. Jestem pewna, że podbije także rynek polski. 

Anglia, rok 1857. William to mąż i ojciec gromadki dzieci. Nie tak miało wyglądać jego życie... Marzył o karierze naukowca, jednak w pewnej chwili o tym zapomniał i zatracił samego siebie. Kiedy uświadamia sobie swoją porażkę - pogrąża się w depresji. Odsuwa się od rodziny, miesiące spędza w łóżku nie przejmując się potrzebująca go rodziną, finansami, przyszłością. W jego ręce pewnego dnia trafia książka zawierająca naukowy wywód na temat pszczół. To budzi w nim na nowo ciekawość. William pragnie coś osiągnąć, aby jego rodzina (a przede wszystkim syn) mogli być z niego dumni. Świat jednak idzie nieubłaganie do przodu, a on nie jest jedynym człowiekiem interesującym się życiem pszczół.
Stany Zjednoczone, rok 2007. George to mąż, ojciec i hodowca pszczół. Pszczoły zajmują w jego życiu ważne miejsce odkąd był dzieckiem. Pragnie rozwijać swoje gospodarstwo, aby potem móc przekazać je w ręce syna. Syn ma jednak zupełnie inny pomysł na swoją przyszłość, a żona marzy o porzuceniu gospodarstwa i wygrzewaniu się w blasku słońca na Florydzie. To wszystko przestaje mieć jednak dla niego znaczenie, gdy setki owadów zaczynają ginąć w nieokreślonych okolicznościach. 
Chiny, rok 2098. Tao pracuje jako ręczny zapylacz drzew owocowych, które stały się podstawą gospodarki Chin, gdy pszczoły wyginęły i tym samym spowodowały światowy kryzys. Jej praca jest bardzo ciężka, a przy tym zmaga się z niedożywieniem... jak wszyscy ludzie na świecie. Pragnie dać swojemu trzyletniemu synkowi lepsze życie - życie nadzorcy. Chłopiec po pewnych tragicznych wydarzeniach jednak znika. Tao wyrusza w poszukiwania ukochanego dziecka tym samym narażając swoje małżeństwo. 

Trzy płaszczyzny czasowe, trzy historie, trójka bohaterów i... ogromna ilość emocji. "Historia pszczół" oprócz tego, że przybliża w utajony sposób najważniejsze informacje na temat pszczół i  o wielkim zagrożeniu jakie powoduje ich wymieranie pokazuje zwykłe relacje międzyludzkie. Ojca, który pragnie zaimponować swojemu synowi i spełnić swoje marzenia. Ojca, który pragnie, aby syn podążył jego ścieżką życiową, żywiącego przekonanie, że to on wie co jest dla jego dziecka najlepsze. I wreszcie matkę, która jest gotowa zrobić wszystko, aby odzyskać swoje dziecko... Matkę zrozpaczoną, ale przez matczyną miłość kobietę niezwykle silną. 

Maja Lunde jest bardzo zdolną pisarką. Udowadnia to przez zróżnicowanie klimatu w tej powieści. Potrafi w sposób niezwykle wierny oddać realia i klimat zarówno XIX wieku, początku XXI wieku jak i jego końcówki. Jej wizja przyszłości (swoją drogą bardzo realna i nienaciągana) jest przytłaczająca, smutna..., żeby nie powiedzieć, że przerażająca. Te emocje pojawiają się właśnie przez realizm tej wizji i wielkie prawdopodobieństwo, że właśnie tak może wyglądać Ziemia za kilkadziesiąt lat. (W Chinach ręczne zapylanie już ma miejsce...) "Historia pszczół" nie ma w sobie żadnych romansów, niemożliwych zdarzeń, a ma naprawdę niesamowity klimat i jest pozycją bardzo wciągającą... i angażującą. 

"Historia pszczół" to rewelacyjna, wielka i mądra powieść. Zgrabnie zarysowane sylwetki bohaterów, przystępny, ale nie infantylny i prostacki język. "Historia pszczół" to powieść niezwykła przez zwykłość swoich bohaterów, brak udziwniania i świetne wypośrodkowanie tempa akcji. Maja Lunde stworzyła powieść (przy pomocy naukowych informacji o pszczołach), która niejednokrotnie mnie wzruszała, a przez cały czas bardzo ciekawiła. Pozycja norweskiej pisarki to coś więcej niż powieść obyczajowa. To dzieło zmuszające do otworzenia oczu na świat i innych ludzi. Zmusza do myślenia o przyszłości - nie tylko naszej, ale także naszej planety. Ukazuje skomplikowane rodzinne relacje i zachwyca. Po prostu zachwyca. 

Moja ocena: 5+/6

kwietnia 10, 2016

(472) Czerwone i czarne

(472) Czerwone i czarne
Tytuł: Czerwone i czarne
Autor: Stendhal
Wydawnictwo MG
Stron 544

"Powieść to jest zwierciadło przechadzające się po gościńcu. To odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży."

Stendhal, "Czerwone i czarne"

Stedhal, a tak naprawdę Marie - Henri Bayle to francuski pisarz, romantyk, a zarazem prekursor romantyzmu w literaturze. Kochał Mozarta i Szekspira. Jego najważniejsze dzieła to "Czerwone i czarne" oraz "Pustelnia parmeńska", które łączą w sobie wątki obyczajowe... z miłosnymi. "Czerwone i czarne" to jednocześnie powieść, która w drugiej połowie XIX wieku trafiła do kościelnego Indeksu Ksiąg Zakazanych. Stendhal w swojej powieści śmiało ukazał patologie dotyczące Kościoła, jego nieobyczajność i zakłamanie. Jego powieść mówiła głośno o tym o czym inni woleli nie myśleć. Stąd też nie mogła cieszyć się przychylnością Kościoła... 

Głównym bohaterem powieści Stendhala jest Julian Sorel. To młody chłopak mieszkający w prowincjonalnym francuskim miasteczku wyróżniający się dużą wrażliwością, zaskakująco dobrą pamięcią i umiłowaniem do książek. Po upadku Napoleona, jego wielkiego wzorca nie ma szans na karierę oficera. Postanawia zostać księdzem. Dzięki przyjaźni z tamtejszym proboszczem dostaje posadę guwernera w domu bogatego merostwa. Julian poznaje tam starszą od siebie o kilka lat matkę rodzeństwa. Wybucha między nimi gorące uczucie, którym natężeniem oboje są zaskoczeni. Julian musi wyjechać. W swej podróży budzi wiele uczuć... rozkochuje w sobie bogatą damę, rozwija się i próbuje znaleźć miejsca dla siebie wśród arystokracji. (A może po prostu w świecie?)  Wszystko jednak zmierza ku nieuchronnej tragedii. 

Julian Sorel to postać dynamiczna. Czytelnik ma okazję poznać go jako nieśmiałego, cichego chłopaka, który z czasem staje się jednak coraz odważniejszy i bezczelniejszy, żądniejszy sławy. Próbuje wyrobić sobie "markę", pozycję w społeczeństwie, ale nie wie w jaki sposób ma to zrobić... po dobroci czy po złości? Z tego powodu między zachowaniami Juliana występuje duży kontrast. W końcu Julian, aby stać się częścią wysoko postawionej grupy społecznej postanawia się do niej dostosować... poprzez podobne do nich zachowanie. Pełne obłudy, niezadowolenia, przekonania o swojej wysokiej wartości... przez to Julian Sorel niejednokrotnie zachowuje się perfidnie. Zmienia się. Do tego stopnia, że trudno odnaleźć w nim tego wrażliwego chłopca jakim był na początku... chyba, że we wrażliwym - urażonym i obrażonych człowieku jakim się stał. 

Julian Sorel to postać niezwykła w tej powieści przez to, że chociaż jego zachowanie mi nie odpowiadało, on sam nie wzbudzał mojej sympatii.. to jednak przez cały czas lektury było mi go żal. Stał się ofiarą społeczeństwa podzielonego na kasty, swojej inteligencji. Bo przecież ubogiemu kandydatowi na księdza nie wypada czytać dzieł wybitnych filozofów, mieć własnego zdania... a już na pewno zdania odmiennego od nauki Kościoła i równie ważnych wyższych sfer. Nawet wtedy, kiedy młody Sorel zachowuje się nad wyraz wyniośle, podle, kpi z otoczenia, rani innych... krzywdzi tak naprawdę samego siebie. 

"Czarne i czerwone" to powieść opisująca francuskie społeczeństwo doby ponapoleońskiej, które próbuje ustawić plebejuszy w należnym im miejscu, w szeregu. Nie ma miejsce na indywidualności. Bardzo wyraźny jest podział społeczeństwa, a Julian staje się w powieści Stendhala symbolem wielu podobnych mu istnień. Czytelnik niezaznajomiony dokładnie ze streszczeniem tej powieści do ostatniej strony nie wie jak potoczą się losy Juliana. Wygra? Przegra? W trakcie walki o miejsce społeczeństwie bohater musi poznać ogólne prawa rządzące światem i obraz miłości w obliczu której trzeba poskromić własne pragnienia, poczucie wyższości i zarozumiałość. 

Utwór "Czerwone i czarne" to powieść bardzo złożona, ukazująca walkę między pierwiastkiem "świętości" a zwykłej ludzkiej zarozumiałości i pewności siebie. To ciekawa pozycja, którą przez większość czasu bardzo dobrze mi się czytało... Tłumaczenie Tadeusza Boy'a - Żeleńskiego wymaga jednak pewnej dozy skupienia, bowiem nie jest to powieść napisana językiem z jakim spotykamy się na co dzień. Stendhal stworzył sylwetki bohaterów, którymi targają emocje, namiętności... które udzielają się czytelnikowi. "Czerwone i czarne" to powieść momentami niesamowicie nasiąknięta emocjami, nie zawsze zachwyca tempem akcji, ale bez wątpienia wyrafinowaniem fabuły, która jest ciekawa i nieprzewidywalna. Stendhal oprócz przybliżenia społeczeństwa doby ponapoleońskiej wzrusza... "Czerwone i czarne" to świetny klasyk pełen emocjonalnych zawirowań. 

Moja ocena: 5+/6

kwietnia 09, 2016

(471) Dekameron

(471) Dekameron
Tytuł: Dekameron
Autor: Giovanni Boccacio
Wydawnictwo MG
Stron 848

"Pragnienie śmierci i obawa przed życiem nie jest bynajmniej rzeczą godną — największą chwałą jest natomiast stawić czoło grożącym nieszczęściom."

Giovanni Boccacio, "Dekameron" 

Nie wyobrażacie sobie nawet jak trudno było mi wybrać jeden cytat na początek tej recenzji z tak obszernego i genialnego tomu... "Dekameron" (z greckiego: dziesięć dni) to cykl stu nowel Boccacia. XIV w. - we Florencji wybuchła zaraza dżumy. Dziesięciu szlachetnie urodzonych florentyńczyków postanawia wyjechać z miasta na czas zarazy. Zatrzymują się w wiosce pod Florencją i tam przez dziesięć z nich każdy z nich opowiada po jednej noweli... To krótkie, treściwe teksty. "Dekameron"  sobie dawkowałam - to bez wątpienia nie jest pozycja, którą można przeczytać od deski do deski, ale z pewnością także jest to pozycja, którą warto znać!

"Dekameron" to zbiór nowel napisanych w XIV wieku. Fikcja literacka. Po raz pierwszy jednak zbiorczo zostały wydane dopiero sto lat później. W połowie XVI wielu trafiły do kościelnego indeksu ksiąg zakazanych, a więc zostały odebrane czytelnikom. Wielu "Dekameron" kojarzy się z "niegrzeczną" literaturą. Okazuje się to być jednak bardzo dużym nadużyciem. Oczywiście nowele stworzone przez Bocciacio są bardzo różnorodne. Niektóre rubaszne, napisane z dużą dozą ironii, ukazujące, że nawet mnisi i mniszki mają co nieco za uszami. Nie ma chyba takiej możliwości, żeby czytelnikowi, który sięgnie po ten zbiór nie przypadła do gustu chociażby jedna nowela... 

Opowieści opowiadane przez młodych florentyńczyków mówią o miłości (także tej nieszczęśliwej), skąpstwie, przebiegłości, dobroci, potrzebie pokory, namiętności... krótko mówiąc poprzez swoje opowieści ukazują przekrój współczesnego społeczeństwa i jego przywary. Niewskazane jest czytanie tych noweli jedna po drugiej także dlatego, że różnią się nastrojem. Jedne tchną optymizmem, a drugie smutkiem... To książka o ludzkich przywarach, miłości, przyjaźni, dążeniu ku zaszczytom. Giovanni Boccacio poruszył w swoim dziele mnóstwo tematów, więc tak naprawdę nie da się opisać fabuły tych opowiadań. To po prostu trzeba przeczytać. Przeżyć. 

"Dekameron" zachwycił mnie i w sobie rozkochał. To klasyczny utwór, który rewelacyjnie mi się czytało. Jestem pod ogromnym wrażeniem! To mądre nowele z trafnymi, niekiedy uszczypliwymi tekstami świadczącymi o niesamowitej inteligencji autora. Barwnie wykreowani bohaterowie zachwycający swoją inteligencją, bystrością... po prostu sposobem bycia. Te sto nowel (w sumie sto jeden) zawartych w tej książce to obraz społeczeństwa "wtedy" i  "dziś". "Dekameron" jest dziełem zachwycającym i ponadczasowym... kiedy sięgniecie po te nowele przekonacie się, że nasze zachowania wcale aż tak się nie różnią od zachowań ludzi, którzy żyli XIV wieku. Zostaliśmy po prostu wpakowani w inne realia... Dzieło Giovanniego Boccacia to najwyższej klasy rozrywka dla umysłu. 

Moja ocena: 6/6

kwietnia 06, 2016

(470) Bezpieczne kłamstwa

(470) Bezpieczne kłamstwa
Tytuł: Bezpieczne kłamstwa
Autor: Randy Susan Meyers
Wydawnictwo Muza
Stron 496

"- Jeśli mamy szczęście, ludzie, na których naprawdę nam zależy, nigdy się nie dowiedzą, co powiedzieliśmy. Co myśleliśmy albo zrobiliśmy. Nathan nie miał tego szczęścia."

Randy Susan Meyers, "Bezpieczne kłamstwa"

"Bezpieczne kłamstwa" to książka porażająca i wciągająca od pierwszej strony. Pięć lat temu splotły się ze sobą losy trzech kobiet. Pięć lat wcześniej Tina zakochała się w żonatym mężczyźnie, posiadającym dom, dzieci i poukładane życie... Zaszła z nim w ciążę. Wtedy Nathan postanowił zniknąć z jej życia, a dziecko trafiło do adopcji... W tym samym czasie żona Nathana dowiedziała się o jego romansie. To zburzyło jej spokój, jej idealne życie... z mężem, dwójką zdrowych, pięknych synów, coraz lepiej funkcjonującą firmą. Wybaczyła, uwierzyła, próbowała żyć tak jakby nic się nie stało. Do dnia, kiedy z koperty zaadresowanej do męża... wyjęła zdjęcia jego córeczki. Pięć lat wcześniej, Caroline, lekarz patolog nieczująca powołania do macierzyństwa postanawia ustąpić mężowi i zaadoptować dziecko. Niestety macierzyństwo okazuje się być jeszcze trudniejsze i bardziej nużące, a ona nie chce rezygnować ze swoich pragnień, marzeń - z samej siebie. 
Trzy kobiety, trzy historie złączone przez jednego mężczyznę i jego wybory. Wybory i kłamstwa. Trzy zupełnie różne osobowości i trzy rozdzierające serce dylematy...

Książka Randy Susan Meyers to utwór, który bardzo mi się spodobał. Mimo jej dużej objętości (która jest jednak jedynie pozorna - dosyć duża czcionka) przeczytałam ją zaskakująco szybko. Randy Susan Meyers jest amerykańską pisarką, która pracowała z ofiarami przemocy domowej i młodzieżą pochodzącą z domów w których ta przemoc ma miejsce. Może to właśnie z tego powodu "Bezpieczne kłamstwa" zostały napisane z tak dużą przenikliwością, zaangażowaniem...  naprawdę przejmująco. Książce Meyers w dodatku bardzo daleko do miana pozycji infantylnej, prostackiej czy głupiej. To dobra historia opowiedziana z ogromnym wyczuciem... choć zarazem jest to powieść bezkompromisowa. 

Na pierwszy plan w tej powieści wysuwa się czwórka bohaterów: Tia, Caroline i Juliette - żona Nathana oraz on sam. Randy Susan Meyers stworzyła cztery bardzo wyraziste sylwetki z których to Nathana czytelnik nie polubi. Nie chodzi już o sam fakt zdradzania żony... chodzi o jego brak klasy. Nie o wady, a o brak umiejętności pogodzenia się z nimi. W tej powieści jedyną nieskazitelną postacią jest Savannah - córka biologiczna Tiny, a adopcyjna Caroline. Przez tę powieść przewijają się także inni bohaterowie... o znaczeniu jednak dość marginalnym.

Tina to młoda kobieta - pięć lat po rozstaniu z Nathanem i oddaniu dziecka do adopcji cały czas nie może się z tym pogodzić. Ani z jednym... ani z drugim. Gdy w piąte urodziny Savannah otrzymuje od jej rodziców adopcyjnych zdjęcie i krótki list (jak co roku) pod wpływem impulsu postanawia "podzielić się" córką z Nathanem. A może po prostu chce mu przypomnieć o swoim istnieniu? Nathan przekreślił jednak ją i niechciane dziecko grubą krechą... Tina to kobieta poszukująca i dorastająca. Szukająca odpowiedniej drogi dla siebie w życiu... w którym jednak nie wie czy znajdzie się miejsce dla jej córeczki. Wracając jednak do właściwego tematu...
List wpada w ręce Juliette - kobieta pogodziła się z tym, że mąż ją zdradził. Cały czas go kocha, a ich życie po przykrych wydarzeniach wreszcie wróciło do normy. Wieść o tym, że mąż ma dziecko z inną kobietą burzy ten spokój i powoduje, że Juliette znowu zaczyna czuć niepokój i obawy. Juliette to kobieta, która czerpie siłę z rodziny. A co jeśli rodzina zawodzi?
 Caroline kocha Savannah, ale nudzą ją ciągłe spacery, zabawy, nie znosi się brudzić z dzieckiem, a jedynie o czym marzy to usiąść po pracy w fotelu z jakimś naukowym pismem. Jednak jako matka adopcyjna czuje, że nie może narzekać... mimo tego ma na to straszną ochotę. To wywołuje spory między nią a jej mężem. Czy odnajdzie w sobie podkłady matczynej cierpliwości? Aby dalsze losy bohaterów mogły toczyć się spokojnie... będą musieli się zderzyć - skonfrontować.

Historia opowiedziana przez Meyers to historia prawdopodobna... i czasami irytująca przez zachowanie bohaterów. To książka dosyć przewidywalna, ale mimo to czytałam ją z naprawdę dużym zaciekawieniem, a wszystko przez to, że autorka pokusiła się o świetne portrety psychologiczne swoich postaci. Dopracowane w tak dużym stopniu..., że niekiedy ich traumy przeżywałam wraz z nimi. Dzięki wprowadzeniu w fabułę książki postaci małej dziewczynki zagubionej w brutalnym świecie dorosłych autorka uczyniła swoją powieść jeszcze bardziej przejmującą. Czytelniczka ma ochotę jak lwica bronić pięciolatki, która niczym nie zawiniła, a znalazła się w środku rozgrywek dorosłych.

Randy Susan Meyers porusza nie tylko trudny temat zdrady, ale także porzucenia dziecka i adopcji. Robi to wszystko w sposób bardzo otwarty - bez owijania w bawełnę. "Bezpieczne kłamstwa" mimo lekkiego języka jakim zostały napisane nie są powieścią "lekką". To utwór oprócz tego, że wciągający bardzo poruszający... niekiedy aż duszący. Nie mniej... bardzo, bardzo dobry! "Bezpieczne kłamstwa" to coś więcej niż literatura obyczajowa. To świetnie napisana powieść, która chwyta za serce... bulwersuje, wciąga i w rezultacie niekiedy po prostu zachwyca. Meyers stworzyła historię o odnajdywaniu siebie niekiedy w bardzo trudnych sytuacjach.
To jedna z tych chwil, kiedy brakuje mi słów na opisanie książki... ponieważ emocji z nią związanych jest tak wiele. Pozostaje mi tylko wypatrywać chwili, gdy w Polsce zostaną wydane inne powieści pani Meyers

Moja ocena: 5/6

kwietnia 03, 2016

(469) Zimowe Panny

(469) Zimowe Panny
Tytuł: Zimowe Panny
Autor: Christina Sanchez - Andrade
Wydawnictwo Muza
Stron: 320

"Był przekonany i tak też wyjaśniał wszystkim swoim pacjentom, że wszystkie choroby mają początek w nas samych. To, że zazdrościmy sąsiadowi, myślimy o czymś zbyt intensywnie, ponosimy porażki, źle o kimś myślimy, dręczą nas wyrzuty sumienia albo niezaspokojone pragnienie, spowodowane jest problemem,którego kiedyś w przeszłości nie rozwiązaliśmy, Z czasem robi się z czegoś takiego wielka kula (dużo większa niż stonoga), która zmienia się w torbiel i rozwija w chorobę."

Cristina Sanchez - Andrade, "Zimowe Panny" 


"Zimowe Panny" to powieść, która mnie zaskoczyła. Przed sięgnięciem po nią miałam na jej temat zupełnie inne wyobrażenie, a co za tym idzie inne oczekiwania względem niej niż te, których nabrałam w trakcie czytania. Już po kilku stronach tej powieści moje myśli powędrowały ku prozie Olgi Tokarczuk, a co za tym idzie ku realizmowi magicznemu. Utwór Cristiny Sanchez - Andrade nie jest typową powieścią obyczajową. Mimo tego, że takiego obrotu spraw czytelnik może spodziewać się po opisie książki. Pojawia się w niej zagadka, realizm magiczny... jednak autorce jeszcze trochę brak do kunsztu literackiego Tokarczuk. Tym samym może to być powieść idealna dla czytelników, którzy przed prozą Tokarczuk się wzbraniają. Ciekawa, dobra, wciągająca - tak krótko można by scharakteryzować powieść "Zimowe Panny". 

Rzecz dzieje się w Galisji, w latach 50 - tych ubiegłego wieku. Głównymi bohaterkami powieści Andrade są dwie siostry, tytułowe Zimowe Panny. Po latach wracają do małej wioski Tierra de Cha. Ich powrót burzy spokój mieszkańców wioski ze względu na wydarzenia, które zmusiły ich do ucieczki... Nikt nie chce rozmawiać z nimi o ich dziadku i tym co go spotkało. Co więcej ludzie pragną odzyskać swoje umowy w których rzekomo sprzedawali swoje mózgi. W wiosce zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a dodatkowo spokojnej egzystencji nie pozwalają siostrom wieść wspomnienia o strasznej zbrodni, której dopuściły się przed powrotem do wioski... Między siostrami narasta poczucie wzajemnej rywalizacji, a co za tym idzie także niechęci. 

W wiosce Tierra de Cha pełno jest jednak nietuzinkowych postaci. Dentysta żerujący na zmarłych ludziach, ksiądz, który niejedno ma na sumieniu... i nie mówię tu jedynie o obżarstwie. Wdowa, która od lat nie jest wdową, ale cały czas nie może pogodzić się ze śmiercią pierwszego męża. Wujek, które nie jest dla nikogo wujkiem i musi stanąć przed egzaminem. Babcia, która przewiduje przyszłość i uśmierza ból. W tej historii wszystko ma znaczenie... krowa, kury... wszystko. A przede wszystkim historia, która była udziałem mieszkańców w czasie hiszpańskiej wojny domowej, a o której nikt nie chce mówić.

Klimat książki Cristiny  ma w sobie z jednej strony coś sielankowego, a z drugiej coś niesamowicie mrocznego... i niepokojącego. Do ostatnich stron tej powieści czytelnik może tak naprawdę tylko podejrzewać co na sumieniu mają siostry, jak potoczą się ich dalsze losy i co spotkało ich dziadka. Cała akcja rozgrywa się w zupełnym zamknięciu w pewnej wiosce pomiędzy którą a światem autorka tworzy coś na wzór bariery, odizolowania. Tierra de Cha wraz ze swoimi mieszkańcami tworzy atmosferę inną od tej z którą czytelnik ma okazję zazwyczaj spotykać się w
literaturze.

"Zimowe Panny" nie są w moim odczuciu powieścią wybitną, ale bardzo sympatycznym utworem stylizowanym na na miarę tych najlepszych. Wierzę, że Cristina Sanchez - Andarde ma ogromny potencjał, jednak jeszcze w pełni nie potrafi go wykorzystać. Myślę jednak, że jeszcze wszystko przed nią. Nie jestem oczarowaną jej powieścią tak jak utworami  np. Olgi Tokarczuk "Prawiek i inne czasy", gdzie ten realizm magiczny jest bardzo wyraźnie widoczny (i w dodatku bardzo dopracowany). Mimo to "Zimowe Panny" bardzo mi się podobały i przede wszystkim mnie wciągnęły i zainteresowały. Jednak nie możecie się spodziewać po tej powieści zatrważająco szybkiej akcji... 

Utwór Cristiny Sanchez - Andrade to tak naprawdę powieść z nieskomplikowaną fabułą, ciekawym klimatem i genialnymi postaciami! Ciekawi bohaterowie z których każdy ma coś za uszami. Główne bohaterki - siostry są postaciami, które czytelnik podczas czytania darzy bardzo sprzecznymi uczuciami... to postacie dziwne, skomplikowane. Czytanie "Zimowych Panien" było dla mnie przyjemnym doświadczeniem. Autorka "serwuje" swoim czytelnikom realizm magiczny w wersji mało zaawansowanej, takiej "light". Ale przecież "light" jest zdrowsze.. potencjalnie, prawda? "Zimowe Panny" po części mnie oczarowały nieoczywistymi mądrościami w niej zawartymi, które nie są odgrzewane tak często jak inne mądrości, które możemy spotkać w książce. Pani Cristinie świetnie wyszło ukazanie życie w małej wiosce w której wszyscy się znają, a co za tym idzie wszyscy są jakoś powiązani ze sobą historią... i jej zawirowaniami. Reasumując: Cristina Sanchez - Andrade stworzyła powieść wobec której mam mieszane uczucia, bo chociaż bardzo mi się podobała... mam wrażenie, że mogłaby być pozycją jeszcze lepszą.

Moja ocena: 5-/6